22.05.2013, Warszawa
-
Aniu, no właśnie, ja też nie rozumiem
Genetycy próbują wszystko zwalić na geny. Podobno istnieje gen predysponujący do rozmaitych uzależnień. Jest też taki, który powoduje, że zwykłe życie nie wystarcza, człowiek potrzebuje podwyższonych dawek adrenaliny i kortyzolu, więc ciągle szuka guza. Niby logiczne, ale z drugiej strony lekarze mówią, że istnienie predyspozycji genetycznych – do np. pewnych schorzeń – nie znaczy, że na pewno zachorujemy. Zazwyczaj skłonności genetyczne stanowią 15 – 30 proc. udziału w chorobie. Ostatnio u Angeliny Jolie genetycy wyliczyli aż 87 procentowe prawdopodobieństwo, że zachoruje na raka piersi z powodu genu BRCA1, ale tak duży udział predyspozycji genetycznych nie jest normą. Nie wierzę więc w genetyczny determinizm, zwłaszcza w przypadku psychicznych skłonności.
Stan „zwykłe życie mi nie wystarcza” znam z autopsji. Przez całą młodość schemat ścieżki życiowej: szkoła, małżeństwo, rodzina, dzieci, wnuki wywoływał u mnie żywiołowy bunt. CO ZA NUDA! Zwykłe życie? Nigdy w życiu! Marzyłam o niezwykłości, wyjątkowości, o tym by być kimś jedynym w swoim rodzaju. LEPSZYM. Kiedy ktoś mi powiedział, że jestem zwykłym człowiekiem (w najlepszej wierze, choćby po to, bym nie obwiniała się o wyimaginowane niedoskonałości czy jakieś błędy, wpadki albo wady) czułam się ciężko urażona. Całe lata czekałam aż zdarzy się coś niezwykłego, aż moje życie zacznie się naprawdę. Nie dokonywałam może spektakularnych ryzykanckich czynów: nie skakałam na bungie, nie rozbijałam się quadem (nie tylko z tego powodu, że za mojej młodości czegoś takiego nie było), nie atakowałam górskich szczytów (lęk wysokości) ani nie eksperymentowałam z narkotykami. Ale za to uparcie pracowałam w miejscach, które wywoływały nieustanne napięcia, lgnęłam do ludzi, przy których nie dało się poczuć bezpiecznie, którzy fundowali mi nieustanną huśtawkę emocjonalną. Próbowałam zdobywać pozycję w środowiskach, które nijak miały się do tego, co jest we mnie i do moich wartości, ale za to były prestiżowe, modne. Musiało mi stuknąć 44, całkiem zwyczajnie, nie po konradowsku, żebym zaczęła przytomnieć.
Nie wiem jak inni mają, dlaczego oni MUSZĄ być INNI i LEPSI. Wiem tylko, że to okropnie męczące i niszczące. Że to choroba duszy, a nie jakiś romantyczny i wyjątkowy wykwit kreatywności i geniuszu. Skąd się bierze takie ssanie na wyjątkowość i bycie lepszym? Chyba nie można wszystkiego zwalić na ideologię sukcesu i parcie rynku pracy, na którym koniecznie trzeba się wyróżnić, wymyślić oryginalną i zaskakującą „narrację”, żeby ktoś zwrócił na nas uwagę, bo tacy zwykli nikogo nie interesujemy.
Anna Ławniczak, dziennikarka
-
Aniu wreszcie zwyczajna
Być zwyczajnym człowiekiem to być zerem – tak myśli narcyz. Sam w głębi duszy czuje się nikim i dlatego nieustannie musi temu zaprzeczać. Oczywiście nie jest zerem ani nikim, ale to kim jest, dawno zostało wytępione, pokryte wieloma warstwami powłok szytych na miarę oczekiwań otoczenia, szczelnie broniącymi dostępu do jego prawdziwego JA.
Właściwie trudno powiedzieć, czy tam jest jakieś JA. Spod powłok wyziera PUSTKA, tak przerażająca, że czym prędzej trzeba uciec w ekscytację, bycie podziwianym, wyścig po kolejny dowód na bycie KIMŚ. Nie można się zatrzymać, bo pustka dopadnie. A małe bezbronne Ja, które nie miało szansy obejrzeć się w zachwyconych oczach mamy (bo ta patrzyła gdzie indziej albo tak była skupiona na wypełnianiu zadania bycia dobrą matką) i dzięki temu urosnąć, a potem przygniecione rodzicielskimi wymaganiami, by być KIMŚ, ale tylko takim kimś, kogo rodzice uważali za KTOSIA, nie urosło na tyle, by dać siłę do zwyczajnego życia.
Bo zwyczajne życie wymaga wysiłku, borykania się z codziennością, nie daje splendorów i taniego podziwu, tylko satysfakcję z mozolnej pracy. Zwyczajny człowiek jest bezbronny wobec swoich potrzeb, które czynią go zależnym od innych. Jest też bezbronny wobec własnych ograniczeń, przemijania i innych spraw, na które nie ma wpływu.
Narcyz będąc zwyczajnym zbyt się zbliża do swojej prawdy o sobie. Do swojego zagubionego, bezradnego Ja, które go przeraża. Nic dziwnego, skoro nie nawykłe do radzenia sobie w zwyczajnym świecie ani do tego, że bezradność można przeżyć, krytyka i porażka nie zabija a proszenie nie zawsze jest upokarzające.
Nic dziwnego, że chce być NADZWYCZAJNY.
Będąc nadzwyczajnym moglibyśmy zapewnić sobie wszystko sami ale też bylibyśmy specjalnie traktowani – inni z uwielbieniem zaspokajaliby nasze pragnienia, byliby natychmiast na każde skinienie, byleby tylko móc się do nas zbliżyć, podziwialiby nas za sam fakt istnienia.
Przeczytaj jeszcze raz ostatnie słowa – gdyby niemowlę umiało mówić, powiedziałoby Ci, że to mu się właśnie należy! Chroniłoby to przed koniecznością proszenia, czekania i ryzykiem, że to może nie wystarczyć, by być zaspokojonym. Tak niemowlaka, jak i dorosłego, który nie mogąc nawet zbliżyć się do tej niemowlęcej idylli w stosownym do tego czasie ani z rozkoszą oddać się tym niemowlęcym halucynacjom, nigdy nie wyrasta ze złudzenia, że tak powinno wyglądać jego życie.
A jeśli do tego w dzieciństwie nie mógł być sobą i czuć się kochanym, za to kim jest w głębi duszy, duszę oddał diabłu i szukaj wiatru w polu. Nic mu wtedy nie pozostaje, jak gonić za podziwem innych, myląc podziw z miłością.
Anna Lissewska, psychoterapeutka