blog ani ani: nie ma sezonu ogórkowego – ciąg dalszy

 kryzys wieku średniego, śmierć, narcyz16.08.2012, Warszawa

  • Aniu,

Słowo reparacja kojarzy mi się z reparacjami wojennymi, o których uczyłam się na historii w szkole, przy okazji przerabiania II wojny. Wtedy wydawało mi się, że temu co się stało nie można nijak zadośćuczynić, tak było straszne, okrutne, wręcz sadystyczne. Suma krzywd na świecie wydawała mi się większa niż dobrych uczynków. I nie do zmiany, nie do odrobienia. Bo co może jeden mały miś wobec całego zła wszechświata? I przez długi czas kierowało mną przekonanie, że trzeba dbać przede wszystkim o siebie, bo nikt o mnie nie zadba. Klasyka perspektywy czubka nosa!

Ja, moje, ewentualnie mojej rodziny, mojego plemienia – to wydaje się takie naturalne. W końcu jest praktykowane od tysiącleci i każdy antropolog, socjolog czy inny -log dostarczy naukowych podstaw twierdzeniu, że koszula… itd. Tylko skąd się biorą ludzie, którzy potrafią robić coś więcej, coś dla innych albo dla ogólnego dobra? Czy to potrzeba uznania nimi kieruje, oczekiwanie wdzięczności, napawanie się przekonaniem: o Boże, jaki jestem dobry i szlachetny?! To zyskało nawet miano pozytywnego egoizmu – że robimy innym dobrze, bo w ten sposób robimy sobie dobrze. Tak jak osiołki na rysunku kolportowanym na Facebooku. Są do siebie przywiązane i mają dwa żłoby po przeciwnych stronach. Każdy ciągnie do swojego, więc walczą ze sobą, przyduszają się ciągnąc w przeciwnych kierunkach, a żłobu żaden dopaść nie może. Wreszcie idą po rozum do głowy – przestają walczyć i pysk w pysk opróżniają jeden żłób, a potem zgodnym stępem udają się do następnego. To tylko udane porozumienie o wzajemnej współpracy – ale zawsze coś.

Teraz, kiedy trzeba ostro walczyć o przetrwanie, znowu spojrzenie często zatrzymuje mi się na czubku nosa. Masz rację – nie da się dojrzeć i już być dojrzałym na wieki wieków amen. Przychodzą trudne chwile i trudne decyzje. Za sukces poczytuję sobie, że już nie uważam, że świat robi mi na złość. Idzie własnym torem, ja go specjalnie nie obchodzę, i to ja muszę reagować, przystosowywać się do okoliczności. I wybierać. Czasem rozstawać się. Nie tylko z osobą. Także z pomysłem na siebie i własne życie. Przez lata wydawało mi się (a może to była iluzja?), że pisząc mogę coś zmienić, poinformować o czymś ważnym, potrzebnym, istotnym. A dziś mam poczucie, że pada zbyt wiele słów. I że by robić coś sensownego, trzeba robić coś konkretnego. Od gadania czy pisania niczego dobrego nie przybędzie. Nie jestem już przywiązana do siebie – dziennikarki. Nie wiem w jakim stopniu jest to postęp w budowaniu własnej, niezależnej od rozmaitych przypisań tożsamości, a w jakim wynika z tego, że prestiż zawodu dziennikarza jest dziś żaden i sensowne pieniądze też trudno pisaniem zarobić. Słowo staniało – w każdym znaczeniu.

Każdy ma coś do naprawienia. Osobiście i w bardziej ogólnym planie. Mnie gryzie, że własnymi rękami budowałam świat, w którym ludzie interesują się bardziej tym, jak wyglądają i jak są odbierani, niż co czują, dlaczego tak się czują i jak inni mogą się czuć w związku z tym, co oni robią i mówią.

Anna Ławniczak, dziennikarka



mandala1-119.08.2012, Olecko

  • Aniu,

Piszesz – za wiele słów. Za wiele, a jednocześnie tak mało ważnych. Moim zdaniem z tego samego powodu. Jeśli słowa mają służyć wypełnieniu koryta jednemu z osłów, czyli mnożeniu zysków jakiejś grupie ludzi zainteresowanej tylko swoim dobrobytem, przestają służyć temu, do czego są stworzone – przekazywaniu wiedzy i mądrości, zwiększaniu zasobów, z których czerpać mogą wszyscy.

Kiedy robisz TYLKO DLA SIEBIE (a także dla tych z którymi się utożsamiasz, których nieświadomie uważasz za część siebie, czyli na ogół dzieci, najbliższą rodzinę, swoją firmę), musisz robić przeciwko reszcie. Tak jak pisałaś, jest wtedy tylko jedno wyjście – nachapać się ile wlezie nie oglądając się na innych. Inni stają się wrogami czyhającymi na to, czego ty potrzebujesz. Albo ty zaspokoisz swoją potrzebę kosztem nich, albo oni swoją kosztem ciebie. Jeśli zjecie po równo, każdy będzie o połowę mniej syty. Tak zwane kompromisy to tylko oddawanie części z całości, którą by się miało, gdyby nie trzeba było się dzielić. Kompromisom zawsze towarzyszy zgrzytanie zębami i poczucie straty. Innym rozwiązaniem jest „coś za coś” czyli handel wymienny. Jak ty mi dasz kosztem siebie to, czego bardzo chcę, to ja ci dam coś, czego ty chcesz, choć mógłbym wziąć tylko dla siebie. Gdy ty mi dasz teraz, to ja ci dam potem. A jak nie dasz, to nie licz na to, że ja ci kiedyś coś dam. Większość ludzi tak radzi sobie w związkach.

Wszędzie tam, gdzie jesteśmy zależni od siebie, w końcu pojawią się sprzeczne potrzeby i interesy. To jeden z powodów rozczarowania zakochanych – mija pierwsza faza miłości, czyli stan złudzenia, że jesteśmy tacy podobni i pragniemy tego samego, i pojawia się nieunikniony konflikt: „Ja potrzebuję czegoś, nie mogę bez tego żyć, a tobie to przeszkadza, boli cię i czujesz, że jak się zgodzisz, będziesz cierpieć w imię zrobienia czegoś dla mnie.” Znasz to, nie? Z tego powodu rozpadają się związki. Bo są konflikty, gdzie deal nie rozwiązuje sprawy, a kompromis zbyt stoi już kołkiem w gardle. Czyli każdy osioł ciągnie w swoją stronę i w dodatku jeden ma w żłobie to, co lubi najbardziej, a czego drugi nie cierpi, i odwrotnie. Dlatego współpraca z Facebooka nie wchodzi w grę. Jest tylko taki wybór – albo pierwszy osioł zaspokoi głód, a drugi pozostanie głodny, albo pierwszy będzie cierpiał głód, podczas gdy drugi się naje. Związek takich osłów to ciągła wojna, wzajemne pretensje, poczucie krzywdy i bycia wykorzystanym. Zaraz spytasz, jakie jest wyjście.

Pozostańmy przy osłach. Wszystko rozbija się o to, jak bardzo się kochają, jak bardzo im na sobie zależy i nie chodzi o miłość altruistyczną ani matki do swego niemowlęcia, dla którego poświęciłaby życie. Nie mówimy też o świetnym sposobie na wywyższanie się jednego osła nad drugim, o narcystycznej potrzebie czucia się lepszym i wyjątkowym, bo gotowym do poświęceń. Ani o sposobie na życie charakterystycznym dla ludzi wyrosłych z głodzonych niemowląt, które nie mogły wyrażać wściekłości, że ktoś o nie nie dba, bo zmarnowałyby siły niezbędne do przeżycia. Nauczyły się więc dawać innym to, czego w rzeczywistości same potrzebują. To mechanizm obronny – przemieszczanie własnych potrzeb na innych, by nie czuć swoich i nie poczuć wściekłości, że nikt nie chce ich zaspokoić, a przy okazji pokazywanie innym, jacy powinni być. Dramatem tych osób jest, że są lepsze od Salomona i jakimś cudem wciąż nalewają z pustego (bo przecież same są wygłodniałe, a karmią),  przez co wyczerpują ostatnie rezerwy, wykańczają się i popadają w choroby.
Nie, mówimy o osłach, które w równym stopniu są zainteresowane swoim dobrem, jak i dobrem związku. Dla których dobro związku jest jednocześnie ich dobrem. Tak bardzo zależy im na związku z drugim osłem, że dokonują nieustannego wyboru – czy bardziej zależy mi na swoim osobistym celu i mam gdzieś partnera i koszty takiego rozwiązania, czy też ważniejszy w tym momencie jest dla mnie związek, by był, by miał się dobrze, by można było cieszyć się szczęściem z bycia w nim? Prawda, że zmienia się perspektywa? To nie jest już wybór między sobą a tym drugim, tylko między sobą jako indywiduum a sobą w związku. I tu znowu niestety nie da się ustalić tego raz na zawsze. Dojrzały człowiek będący w związku za każdym razem musi to rozważyć od nowa.

Niestety rzadko jest tak, jak z kotem. Że robimy dobrze jednocześnie sobie i partnerowi.
Gdy głaszczemy kota i nam jest przyjemnie, i kotu –  ta metafora sprawdza się w udanym seksie. Na ogół jest tak: czy zrobić coś dla partnera, co mnie niemiłe, a jemu wręcz przeciwnie. Wtedy mamy dwa wyjścia. Jedno – możemy skupić się na tym, jak bardzo będziemy czuć się wykorzystani, gdy to zrobimy, jak bardzo będzie to przeciwko nam i utonąć w poczuciu krzywdy albo wściekłości, że znowu… Drugie – zrobić to dla związku. Jeśli związek jest dla nas ważny, chcemy by miał się dobrze, będzie to również wybór DLA SIEBIE, bo przecież nasze szczęście zależy też od tego, jaki jest nasz związek, ale to DLA SIEBIE jest jakieś inne, jakby nieco szersze. Granica jest oczywiście cienka, łatwo spaść w zrobienie czegoś wbrew sobie, co narusza nasze prawo do bycia sobą, do chronienia swojego Ja. Zawsze to będzie okupione konfliktem wewnętrznym, jednak zmiana perspektywy sprawi, że większość rzeczy, o które walczymy z partnerem, okaże się mało istotna, a sama walka – tylko udowadnianiem niezależności i dominacji z lęku przed byciem zależnym.

No to teraz przenieś to sobie na kulę ziemską, przyrodę i ekologię, naród, społeczność lokalną… Jeśli zobaczysz tę drugą, „prozwiązkową” perspektywę, uświadomisz sobie, że reszta ludzi, świat, zasoby natury, to coś, od czego zależy Twoje życie, życie najbliższych, również w następnych pokoleniach, że dbanie o innych, o przyrodę, o spuściznę to jednocześnie dbanie o siebie i swój los. Gdy widzimy nasz wkład w troskę o środowisko, segregacja śmieci nie jest tylko przykrym obowiązkiem, zakup nieco droższego środka do prania – tylko czymś, co uszczupla nasz portfel, a rezygnacja z przejechania dużym samochodem kilku przecznic dalej na rzecz autobusu czy roweru niezrozumiałym wyrzeczeniem, lecz dbałością o NASZE miejsce do życia. To miejsce czynimy bardziej przyjaznym dbając o stosunki z ludźmi a nie interesownie udając miłych. Patrząc dalej i szerzej dostrzegamy nasz związek z tym, co nas otacza, w czym żyjemy i co jest nam do tego życia niezbędne i odechciewa nam się eksploatować i niszczyć, wolimy o to dbać. Troska jest tym, co naprawia świat. A w lepszym świecie jest nam lepiej, tak jak w związku. I nie ma w tym żadnego romantyzmu, nawiedzenia, czy New Age. To tylko przejaw dojrzalszej pozycji depresyjnej, o której już tyle razy pisałam. A pierwszym krokiem jest poczucie winy, np. to, które Cię męczy – że przyczyniłaś się do budowania pustego, próżnego, narcystycznego myślenia obowiązującego w kolorowych magazynach. Gdy uciekamy od poczucia winy, pozostajemy przyduszonym/przyduszającym innych osłem, który z klapkami na oczach nie widzi niczego, poza swoim żłobem, a potem budzi się w zdewastowanym świecie, zarówno tym na zewnątrz jak i w sobie.

Anna Lissewska, psychoterapeutka



Ten wpis został opublikowany w kategorii blog ani ani i oznaczony tagami , , , , , , , , . Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Jedna odpowiedź na „blog ani ani: nie ma sezonu ogórkowego – ciąg dalszy

  1. admin pisze:

    Warto przeczytać.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *