9.03.2011, Warszawa
-
Aniu,
pamięć to za mało. Nie wystarczy pamiętać, że coś się zdarzyło, żeby w przyszłości to coś już się nie powtórzyło. Tak sobie myślę po obejrzeniu filmu „Czarny czwartek. Janek Wiśniewski padł” Antoniego Krauzego. Wbił mnie w fotel i nikomu, kto pyta czy to dobry film, nie umiem odpowiedzieć. Uruchamia takie emocje, że nie starcza mi już miejsca na zwojach do analizowania warsztatu, konstrukcji, zarysowania postaci, aktorstwa, nie mówiąc już o montażu i muzyce. Choć nie pamiętam zbyt dobrze Grudnia ’70. Kojarzę tylko napięcie w domu i babcię, która kupowała mąkę, kasze, cukier i słoninę, na wypadek wojny, jakby weszli ruscy. Ale już bardzo dobrze pamiętam stan wojenny. Tamten gniew, strach, rozpacz, bezsilność. I rosnącą wściekłość, kiedy zomowcy walili pałami w tarcze, a my, naprzeciwko krzyczeliśmy: „gestapo”! Mam ją w każdej komórce i obrazy z filmu uruchamiają ją jak dźwignia w eksperymencie Pawłowa.
Ale przeżyć coś i tak, wręcz fizycznie, zapamiętać to też za mało. Gdyby to wystarczyło, nowy świat zbudowany po PRL-u byłby piękny, uczciwy i wolny od okrucieństwa i sadyzmu. A nie jest. Wciąż są ludzie, którzy lubią bić, czy to pałą, czy pięścią czy słowem. Dzielą świat na my i oni. Konstrukcja onych wciąż, z jednej strony pozwala uciekać od odpowiedzialności za swoje życie, z drugiej uzasadnia własne okrucieństwo, nieuczciwość i chęć wykorzystania innych. A na dodatek dziś jest znacznie trudniej niż w tamtych, czarno-białych czasach, jasno określić swoją pozycję. Raz jesteśmy My, raz Oni, a najczęściej po prostu wielkie Ja.
Do okrucieństwa i odczłowieczania innych ludzi prowokuje sytuacja, tego przynajmniej dowodzą eksperymenty Philipa Zimbardo. Nieograniczona i niekontrolowana władza nad drugim człowiekiem wyzwala w nas bestię. Ale jednak nie we wszystkich! Co sprawia, że są ludzie, którzy potrafią się oprzeć sytuacji? W filmie „Czarny czwartek” jest postać zomowca, który w oceanie sadyzmu wykazuje ludzkie cechy. Zamiast spałować taksówkarza jadącego nocą mimo godziny milicyjnej do szpitala z żoną głównego bohatera, rannego w strzelaninie, wsiada do taksówki i eskortuje ją pod drzwi lecznicy. A tam, zrozpaczony i wściekły sanitariusz spluwa mu pod nogi, krzycząc: „Zobacz, co zrobiliście! Ręce mnie bolą od noszenia trupów”! Zomowiec stoi z bezradnie opuszczonymi rękami. Ciekawe, co zrobił z tym przeżyciem? Czy poczuł, że spotkała go czarna niewdzięczność i przy najbliższej okazji, komukolwiek, za pomocą pały wymierzył karę za obraźliwe zachowanie? A może dotarło do niego, że jest po złej stronie barykady i choć sam wykazuje ludzkie odruchy to na niego też spada część odpowiedzialności za to, co się dzieje? Zdusił w sobie człowieczeństwo i stał się automatem – „bijącym sercem partii”, jak to się wtedy mówiło? Popadł w alkoholizm? A może załatwił sobie „zielone papiery” (diagnozę psychiatryczną) i wymiksował z ZOMO? Co decyduje o tym, że człowiek nawet w najtrudniejszej sytuacji, zachowa się tak godnie i po ludzku, jak to tylko możliwe?
Anna Ławniczak, dziennikarka
10.03.2011, Olecko
-
Aniu,
pragnienie odpowiedzi na to pytanie zbudowało potęgę Hollywood. Wiesz dlaczego? Bo w każdym z nas tkwi niepokój, kim by się stał w tej najtrudniejszej sytuacji, czy zdałby test z człowieczeństwa i godności i oczywiście dla każdego byłby to inny test. Filmowy bohater uspokaja: tak! jest to możliwie, oprzeć się chciwości, zawiści, zwierzęcym instynktom i prymitywnym popędom, zwyciężyć ludzkie słabości i mieć niezachwiany KRĘGOSŁUP MORALNY. Tylko co to takiego?
Nie chodzi mi o definicję, tylko o założenie, jakie za kręgosłupem moralnym stoi – że są prawdy obiektywne, oczywiste, że są sprawy, na temat których nie wolno mieć sprzecznych myśli, uczuć i pragnień, nie można mieć nawet wątpliwości. „Są kwestie w których można stwierdzić jednoznacznie, że coś jest dobre lub złe, bo inaczej jest się zwykłą p…ą chorągiewką na wietrze. Może jest ich niewiele, ale są”. Cudzysłów objął słowa znanej mi osoby przed trzydziestką. Niestety, później, po 30. nie jest już tak łatwo. A tak by się chciało…
No to spróbujmy. Prawo do godnego życia, wolności, szczęśliwego dzieciństwa – oczywiste ZA. Morderstwo, kazirodztwo, znęcanie się nad dziećmi, czystki rasowe – oczywiste PRZECIW. Wolność słowa – ZA. Na pewno? Znęcanie się nad zwierzętami – PRZECIW. Czyżby? Ilu z nas patrzy na numerację jaj, by nie przyczyniać się do cierpienia fermowych kur? Ilu przestaje jeść mięso, a przynajmniej kupuje je w sklepach z ekologiczną żywnością, by nie być współodpowiedzialnym za znęcanie się nad zwierzętami hodowlanymi na każdym etapie produkcji mięsa? Jak mogę porównywać sytuację ludzi za PRL-u z sytuacją zwierząt? To zbyt błahe wobec powagi „Czarnego czwartku”? Dla kogo błahe, dla tego… Proszę bardzo, możemy z grubszej rury. Kara śmierci? Aborcja? Eutanazja? ZA czy PRZECIW? Niektórzy walczą o nie całe życie. Jedni, by były zakazane, inni odwrotnie. A demokracja? Niejeden mieszkaniec kamienicy powie: bardzo proszę, ale z wyjątkiem wspólnot mieszkaniowych! Strzelanie do psów 200 m od zabudowań? Każdy właściciel psa (no, może każdy, który jest do swojego psa przywiązany) powie PRZECIW. A co powie leśnik? Praktyka niektórych mieszkańców wsi, żeby wypuszczać na noc uwiązane za dnia psy, „aby sobie popolowały”, bo w ten sposób przyoszczędzi się na karmieniu, niestety wciąż kwitnie. A nie ma większych morderców niż psy w bandzie, zwłaszcza głodne i spuszczone z łańcucha. Dzika zwierzyna nie ma przy nich szans. Z drugiej strony, jak wiadomo niejeden domowy pies w obroży zginął zastrzelony przez zbyt sumiennych łowczych. Niejeden łowczy miał dobry pretekst, by z braku zwierzyny leśnej lub z braku talentu wystrzelić z rurki do radującego się psa na spacerze. Albo w ten sposób załatwia się brak funduszy na schroniska – łatwiej psa zabić i odhaczyć, że kłusował, niż żeby był bezdomny. Ktoś ma jakiś pomysł? Tylko realny! Bo problem w tym, że akurat tych „właścicieli” psów i tak nic a nic nie obchodzi, że im zastrzelą psa. Jak jednego zastrzelą, będzie drugi. Bo „suka u sąsiada zaraz się przecież znowu oszczeni”. Tak czy siak zawsze stratny będzie pies, nie człowiek. Ten pozostanie bezkarny i za to, jak traktuje swojego psa i za to, co robi zwierzynie leśnej. No więc? Jakaś jedna, dobra, moralnie czysta wytyczna w tej sprawie?
Pewnie nie każdy zomowiec miał ojca alkoholika, który go tłukł, więc z ofiary przedzierzgnął się w kata. Nie każdy jako dziecko miał podeptaną godność i nie widziano w nim człowieka, więc potem nie mógł wiedzieć, co to znaczy. Nie każdy był psychopatą, bez uczuć, bez sumienia, z przyjemnością krzywdzącym innych. Nie każdy wierzył ślepo, że trzymanie za mordę jest jedynym słusznym traktowaniem podopiecznych, a tych jedynym obowiązkiem jest ślepo wierzyć i się poddać. Nie każdy potrzebował zawierzyć władzy, jak kiedyś autorytarnemu ojcu, w nadziei, że ten wie lepiej. Może nawet nie każdy ulegał instynktowi na widok rozjuszonego, chcącego go zmiażdżyć tłumu. Zrób z tego wszystkiego odwrotność i będziesz miała odpowiedź na pytanie. Z jednym, znaczącym wyjątkiem:
Załóżmy, że zomowiec, który wyłonił się z oceanu sadyzmu, był osobą z kręgosłupem, czyli po mojemu – z silnym, dojrzałym ego. To ktoś, kim ani nie targają impulsy, ani go nie prowadzą nierealne, niemowlęce pragnienia, ani nieprzetrawione, ślepo przyjęte zakazy, nakazy i zasady. Czemu więc został zomowcem, wybrał NIE TAK? Bo każdy ma SWOJĄ wewnętrzną prawdę, którą się kieruje. Swój wewnętrzny świat, który daje mu drogowskazy, nie zawsze takie, jakie wydają się słuszne i dobre mnie, Tobie, czy nawet większości. Ale dla niego są słuszne i dobre. Dla niego właśnie tak postępuje się godnie i po ludzku. Drogowskazem zomowca mogło być to, że walczy w słusznej wg niego sprawie. Że jest lojalny, ma swój honor, więc wykonuje rozkazy. Zna swoje miejsce w hierarchii i nie do niego należą decyzje – to tylko jego niewdzięczna praca, tak jak komornika, rzeźnika, hycla… Że bez tej pracy wróci do pegeerowskiej biedy. Nie wiem, jakie jeszcze, bo nie umiem sobie wyobrazić, to nie mój wewnętrzny świat. Ale to, że nie umiem, nie znaczy, że w jego sytuacji nie postępowałabym tak samo. Nie wiem tego, nikt nie wie, kto nie był po tamtej stronie barykady. Gorzej! Niewielu wie, jakie prawdziwe, nieświadome motywy kierowały nimi, gdy walczyli w JEDYNEJ SŁUSZNEJ SPRAWIE. Chociaż z niektórych właśnie wychodzi szydło z worka.
24.03.2011, Warszawa
-
Aniu,
„Jak się zaczyna tak wszystko rozumieć, to już nie ma komu dać w mordę”. Mój cytat życia z „Ptaśka” Williama Whartona zawsze przychodzi mi do głowy, kiedy myślę o moralności albo gdy zaczynają rosnąć we mnie różne potępieńcze święte oburzenia. Staram się ten święty ogień przygaszać, bo już nie raz było mi głupio i przykro, że kogoś skrzywdziłam zbyt ostrą oceną. Kiedy jednak staramy się kogoś zrozumieć: jego motywy, jego prawdę to już nie można obsadzać się dłużej w roli niezłomnego rycerza czy dzielnego szeryfa i…. CZUĆ SIĘ LEPSZYM. Nie tak łatwo się z taką rolą rozstać. Przynajmniej mnie nie było 🙂
Z kręgosłupem moralnym w ogóle jest diabelnie trudno. Ciągle trzeba balansować, żeby złapać dynamiczną równowagę między elastycznością kobry, tańczącej jak jej zagrają a sztywnym palem, na który wbijamy tych innych, co to nie trzymają odpowiednich standardów. Dojrzałość? Chyba rzeczywiście to ona pomaga uprawiać życiowe tańce na linie. Świetną kuracją, która mnie wyleczyła z łatwego ferowania wyroków, było przyglądanie się temu co sama robię, dlaczego to robię i co za tym stoi. Tylko bez wywijania faktami tak, żeby pasowały do mojego wyobrażenia o sobie. Nie powiem żeby to było dla mnie łatwe. Albo szczególnie przyjemne, przynajmniej momentami. Ale kiedy już człowieka stać na zobaczenie siebie w całej okazałości, przychodzi trochę dystansu, wyrozumiałości i szacunku dla cudzej prawdy.
Skutkiem ubocznym przenicowania siebie jest umiejętność „czytania” innych. Bardzo przydatna. Trudno już co prawda znaleźć pretekst do przyłożenia komuś, ale łatwiej olać czyjeś nieprzyjemne uwagi, nie zastanawiać się, czy złe spojrzenie albo aroganckie zachowanie nie oznacza, że jestem jakaś nie taka, nie w porządku, czy co. Człowiek nabiera dystansu i pewności. Ale ostatnio rozmawiałam o zomowcu z „Czarnego czwartku”, o zrozumieniu i prawdzie każdego z nas z kimś także biegłym w sprawach psychologicznych podtekstów. Powiedział: „Jaka swoja prawda? Krzywda jest zawsze krzywdą”. No i co? Jednak sztywny pal?
Anna Ławniczak, dziennikarka
25.03.2011, Olecko
-
Aniu,
krzywda to argument, przed którym trudno się bronić. Znasz pewnie matki, które z ogromnym poczuciem krzywdy „umierają” na serce, bo dzieci przestają je słuchać. One naprawdę czują się skrzywdzone – przecież nie śpią po nocach zanim dziecko nie wróci, boli je serce, głowa, płaczą… Albo żony pokrzywdzone przez męża, bo woli mecz z kolegami. Nie mówiąc o żonach bitych, żonach alkoholików… Są krzywdzone, a jednak wybierają takie życie.
Co drugi rozwód to walka na krzywdy. Krzywda bywa ostateczna jak śmierć i subiektywna – każdego krzywdzi co innego, jednego to samo, na co inny zareaguje wzruszeniem ramion. Oczywiście, że ten kto zabija, krzywdzi. Ale nawet taka krzywda rzadko kiedy jest jednoznaczna (i znowu nie mówimy o psychopatach czy seryjnych mordercach, chociaż ci akurat krzywdzą w imię jakiejś urojonej idei). Jeden zabija drugiego, by samemu nie być zabitym, by nie zabito tego, w co wierzy. Zabija w imię tego na czym mu zależy bardziej niż na wyrzutach sumienia, że zabił. Tak samo ten, który w imię czegoś daje się zabić. Bo jak to się mówi – co to za życie, gdy nie ma takiej sprawy, za którą nie jest się gotowym tego życia poświęcić. Po obu stronach barykady zawsze stoją ci, którzy gotowi są zabić i gotowi są zginąć. Krzywdzą się nawzajem, czy tylko ten, któremu pierwszemu uda się zadać cios? Krzywdą jest, gdy ktoś odbiera życie temu, kto na żadnej barykadzie nie stoi. Kto zadaje ból znienacka, podstępem, bo ma taki kaprys, swój powód, swoją wygodę, bo nie szanuje drugiego, nie liczy się z nim, tylko zaspokaja siebie. Na przykład każdy, kto je mięso (a może zaspokoić głód inaczej). Każda inna krzywda jest jak as z rękawa – wpisana w ludzkie rozrachunki, od politycznych po małżeńskie. Wyciąga się ją, by zamknąć usta przeciwnikowi. No bo jak z tym dyskutować, gdy ktoś mówi, że go krzywdzisz, a ty robisz to w zgodzie ze swoim sumieniem?