2.07.2011, Olecko
-
Aniu, co gonisz w piętkę,
wciąż nie mamy czasu dla naszego bloga, pochłaniają nas BARDZO ważne sprawy. Jak każdy zajęty człowiek, jesteśmy przekonane, że MUSIMY zrobić to i tamto, bo jak nie, nasz świat się zawali. Wiem, zaraz roztoczysz przede mną argumenty – trzeba zapłacić rachunki, ratę w banku, dokończyć inwestycje, zadbać o ciągłość zawodową, żeby nie zniknąć z rynku i świadomości ludzkiej, nie można tracić twarzy, w końcu jesteśmy dorosłe i odpowiedzialne, skoro się podjęłyśmy, trzeba wykonać, ludzie na nas liczą, bliskim nie można sprawić zawodu, trzeba zadbać o byt, swoją przyszłość (oby tylko była jakaś przyszłość;)), nakarmić zależne od nas istoty, zapewnić im godne życie, no i jeszcze przydałaby się kasa na jakieś przyjemności, no bo jak to tak, tylko pracować?, ale nie pracować trzeba mieć za co, poza tym pieniędzy zawsze za mało, więc jak jest okazja, nie wolno jej marnować… O czymś zapomniałam?
Tymczasem kolejne kataklizmy na świecie, kryzysy i wojny, w 2070 roku nastąpi przeludnienie – nas już nie będzie, ale trzeba myśleć o wnukach – nie będą miały co jeść i pić, jeśli do tego czasu jakiś szaleniec nie wywoła wojny nuklearnej albo ta wielka, czarna dziura odkryta w naszej galaktyce nie połknie naszego układu słonecznego bez oblizywania. A rak, zawał serca czy inna zaraza? Nikt nie zna dnia ni godziny. Chcesz tak gnać aż Cię koniec zaskoczy? A może tak olać wszystko? Po co się męczyć, rozwijać, zarabiać, remontować, spłacać kredyty…? Może trzeba nie być frajerem, wszystko sprzedać i udać się na zasłużony odpoczynek, zanim na ten na zawsze, to na jakiś rajskich wyspach? A może wziąć przykład z zawsze szczęśliwych panów pod sklepem, upojonych szczęściodajnym trunkiem? Nie mają pracy, żona ma zasiłek na dzieci lub mama emeryturę – starczy. Dzieci dostaną darmowy obiad w szkole, fakt, teraz wakacje, ale pewnie gdzieś im jeść dadzą, w tej czy innej opiece społecznej. Na czynsz za mieszkanie jest zniżka z racji niskich przychodów na głowę. Ubrać się można w ciuchlandzie za złotówkę przed zmianą towaru. Czy wiesz, że im się nie opłaca pracować? Bo stracą wszystkie dodatki i zapomogi, będą musieli płacić ZUS i podatki – kto byłby takim idiotą? Nasze miesięczne „koszty uzyskania przychodu” to dla nich kwota, za którą pewnie żyliby (czytaj: pili) pół roku. Puknęliby się w czoło, że tyle wydajemy, żeby zarobić;)
Myślisz, że mi odbiło z przemęczenia? Nie, to tylko chwila smutnej refleksji po kolejnej pracującej sobocie, bo przecież świat by się zawalił, gdybym… Nie boisz się, że świat i tak wali się bez nas, a my nie zdążymy pożyć? My z pewnością nie trwamy wiecznie, już bliżej niż dalej i coś mi się zdaje, że to gnanie przed siebie w przeświadczeniu, że inaczej nie można, temu właśnie służy – uciekaniu od świadomości, że życie ucieka. Cóż za paradoks – w ten sposób ucieka jeszcze bardziej! I jeszcze podtrzymywaniu złudzenia, że BEZ NAS wszystko runie. W ten sposób jesteśmy JEDYNE, niezastąpione, najważniejsze, wszechmocne i to na nas opiera się cały świat… Byłoby śmieszne, gdyby nie tak NARCYSTYCZNE. Nie mówiąc o tym, że praca to taki świetny sposób, by uciekać od siebie samego, od bliskich, od przyjemnej strony życia… Bo jak to tak? Nic nie robić i cieszyć się życiem? Toż to grzech i wyłamywanie się z masochistycznego urabiania się po pachy jako jedynego obowiązującego sposobu na życie, gwarantującego szacunek i wyższość moralną!
Anna Lissewska, psychoterapeutka
-
Aniu, spracowana i refleksyjna,
mnie już garb wyrósł. Nazywa się pięknie – wdowi garb – i podobno jest jakimś zgrubieniem kręgu, do którego doczepionych jest mnóstwo przyczepów mięśni z górnej części ciała. Jak go zwał, tak zwał, wygląda mało pięknie i każdego fryzjera proszę, żeby mi zostawił włosy na karku, by go trochę przykryć. Piszesz, że zawdzięczam go swojemu narcyzmowi. Super! Mało, że mam szefa, który mnie zmusza swoimi kaprysami do pracy po nocach, a garb mi rośnie, to jeszcze to moja wina? Wróć! Mój udział w tej sytuacji. Może rzeczywiście za bardzo się nim przejmuję. Szefem, znaczy. Nawet gdybym kręciła piruety na rzęsach, nie doceni tego, bo przecież zawsze zrobię coś niedoskonale. A co do walenia się świata, ten zewnętrzny wali się rzeczywiście niezależnie od nas. Ten najbliżej mnie wali się przy okazji każdej oceny numeru, która jest totalną krytyką i wytykaniem błędów, oraz całkowitą dewaluacją mnie i zespołu. Wychodzimy po takim seansie z poczuciem, że jesteśmy pół-mózgami. Tylko ciekawe dlaczego czytelnicy piszą potem do nas entuzjastyczne listy i maile dziękując za wspaniałe artykuły? Ciekawostka przyrodnicza.
Wiem, że to mój stosunek do opresji, w której tkwię, jest kluczowy. Ale trudno zachować właściwe proporcje, kiedy ktoś ci ciągle rąbie, tnie i szatkuje poczucie własnej wartości. To rzeczywiście wyzwanie dla mojej potrzeby omnipotencji, doskonałości i bycia najlepszą… Ale poza moim przejmowaniem się i narcystycznymi ciągotami jest też taka prawidłowość, przynajmniej w moim zawodzie: jak nie masz pracy, to totalnie. Jak ją masz, to już tyle, że jest nie do przerobienia.
Widać jednak światełko w tunelu, a dokładnie drugą osobę, która przyjdzie do redakcji mnie wesprzeć i zdjąć mi z ramion to, do czego kompletnie się nie nadaję. A mianowicie bycie menedżerem zarządzającym całym tym domem wariatów związanym z zamykaniem i wypuszczaniem numeru do druku. Podejrzewałam, że nie mam takich kompetencji, a teraz już wiem. Wolę wymyślać tematy, pisać i redagować. Cała reszta wkurza mnie do granic wytrzymałości.
Mam nadzieję, że walący się świat chwilę zaczeka i jeszcze da radę coś odmienić. Przynajmniej w kwestii własnego życia, rozwoju i przyjemności. Metoda panów spod sklepu jest nie dla mnie – alkohol mi szkodzi. Potrzebuję jakiegoś innego sposobu na szczęśliwość. Na początek pływanie. I może joga. Podobno mój garb da się jeszcze trochę naprostować.
Anna Ławniczak, dziennikarka
12.07.2011, Olecko
-
Aniu,
oczywiście to była prowokacja. I panowie pod sklepem i katastrofy. Znalazłam wreszcie chwilę, by się do tego przyznać i wyjaśnić. Nałogi i wypatrywanie końca służą temu samemu. Ucieczce od rzeczywistości. Nałogi – wiadomo. Oderwanie od problemów, bujanie w obłokach, potem kac, głównie moralny, oszukiwanie się a w końcu walka z nałogiem. Wystarczy by wypełnić tym życie. To optymistyczna wersja wydarzeń. Mniej optymistyczna – nałóg jako jedyny sposób na przetrwanie w realnym świecie, w którym „wciąż ktoś/coś stwarza problemy” i wywołuje nieznośne napięcie. Upajanie się katastrofami, wypatrywanie ich i tłumaczenie nimi swojej bierności, to kolejny sposób, by nie przykładać się do życia, skoro i tak za chwilę się skończy. Praca na umór, by na nic nie było już czasu, to tylko bardziej męcząca, mniej destrukcyjna i moralnie lepsza wersja uciekania. Przynajmniej jej plusem jest to, że jeśli nie my, to ktoś na tym skorzysta. Rodzina, czy, jeśli nie mamy bliskich a mamy odwagę myśleć o śmierci i spisać testament, organizacja charytatywna. I to nadaje życiu jednak jakiś sens. Dlatego z trojga złego lepiej się zapracować niż zapić czy przeczekać do KOŃCA;)
Oczywiście uciekać można na przeróżne sposoby. Można się np. do usr… śmierci rozwijać i doskonalić:)
A propos doskonalenia. Piszesz o udowadnianiu swojej wartości. O walce o to, by jakiś facet wreszcie powiedział „ok”. Tak jakby jakiś symboliczny ojciec miał złożyć podpis pod świadectwem Twojej wartości: „oświadczam, że Anna Ł. jest dość dobra”. Ten facet nie czuje się dość dobry, więc od swoich dzieci wymaga, by udowodniły jego wartość. Problem w tym, że ocena dobra go nie zadowoli. On musi być doskonały. Bo niedoskonały równa się zeru. Dostateczny, dość dobry, dobry z plusem… to wciąż zero. Dobry jest tylko ideał. Wybitne osiągnięcia jego doskonałych dzieci mają być świadectwem jego doskonałości. Ucieka od bycia zerem w gonienie ideału. Problem w tym, że IDEAŁ NIE ISTNIEJE. TO GONITWA Z GÓRY SKAZANA NA NIEPOWODZENIE. A on rzeczywiście jest zerem i od tego daleko nie ucieknie. Pytanie, dlaczego w tym uczestniczysz?
Piszesz, że albo-albo. Albo totalny brak albo nie do przerobienia. A moim zdaniem ani-ani. Nie ma rzeczy totalnych. Totalny brak, to co najwyżej brak tymczasowy, albo nie to, co by się akurat chciało. TOTALNY BRAK to głód niemowlęcia, które nie umie czekać, nie godzi się na połowiczne rozwiązania, ma być natychmiast to, czego chce, bo inaczej umrze. Nie umrze, jeśli trochę poczeka, ale ono tego nie wie. Bo cała wiedza niemowlęcia sprowadza się do jednego – brak pokarmu to śmierć. NIE DO PRZEROBIENIA to efekt zachłanności. Głodne niemowlę, gdy już dorwie cyca, ssie aż do ulania. Jeśli długo głodne, nie czuje sytości. Wciąż mu mało, chociaż nie jest w stanie strawić ani pomieścić. Albo takie, które jest karmione nie podług jego potrzeb, lecz matki. Ta jest bardziej w kontakcie ze swoimi wyobrażeniami niż z realnym dzieckiem – nie widzi, gdy głodne, a zalewa pokarmem, gdy głodne jeszcze nie jest. Takie niemowlęta wyrastają potem na przerażonych BRAKIEM dorosłych, którzy, gdy im dają, muszą brać, choć im bokiem wychodzi. Nie umieją powiedzieć „dość”, „nie dam rady”, „to ponad siły normalnego człowieka”, „żebym mógł to zrobić dobrze, muszę mieć więcej czasu i siły” i uwierzyć, że kiedy nie połkną wciskanego im nadmiaru mleka, to nie umrą z głodu, bo matka nigdy więcej już ich nie nakarmi. Niestety. Świat jest pełen nieadekwatnie karmionych niemowląt, nie widzianych ze swoimi rzeczywistymi potrzebami, muszących wyrabiać się w realizowaniu wizji rodziców. Zwłaszcza w pewnych zawodach, gdzie omnipotentna szefowa czy szef, wie najlepiej, niczym kiedyś matka, co jest najlepsze dla dziecka (czytaj: dla niej).
Anna Lissewska, psychoterapeutka