blog ani ani – kwiatki niezgody

mandala2-118.04.2011, Warszawa

  • Aniu, z lasów i łąk,

nawet kępa kwitnących krokusów może komuś stać kością w gardle. Zachwyciłam się nią ostatnio, kiedy odwiedzałam rodziców. Fioletową plamę widać było z daleka na klombiku pod ich blokiem. W otoczeniu jałowców, z jasnozieloną mereszką pąków na końcach gałązek, wyglądała tak wiosennie, że aż serce skakało. Weszłam do rodziców pełna zachwyconych przymiotników, po czym dowiedziałam się, że klombik podzielił mieszkańców i stał się przyczyną opuszczenia szeregów Komitetu Domowego przez jednego z lokatorów.

Historia to kliniczny przypadek gierek międzyludzkich, którymi zatruwamy sobie życie. Klombikiem zajęła się na ochotnika emerytowana pani inżynier. Poinstruowana przez swoją córkę ogrodniczkę dobrała rośliny (kupione za własne pieniądze) tak, że cały czas coś się na klombie dzieje. Zaczynają krokusy, potem robi się niebiesko od kwiatów barwinku, a gdzieniegdzie pyszni się kępa fioletowych wrzośców. Później kwitną krzewy, irysy, inne krzewy, wreszcie róże. A tłem do tego następstwa kolorów są ciemnozielone, zadbane iglaki (ani śladu rdzy na pędach, nie wiem jak ona to robi). Tylko się cieszyć i puchnąć z dumy, bo klomb jest najładniejszy w okolicy!

Otóż, nic z tych rzeczy. Komitet Domowy, w osobie pani „Nic mi się nie podoba” wydał werdykt – rośliny są zbyt gęsto posadzone. Dama widać jest opiniotwórcza, bo reszta aktywu albo przyklasnęła, albo zamilkła. Tylko jeden pan na znak protestu wypisał się z Komitetu. Działanie państwa aktywistów nawet rozumiem. To oni powinni mieć inicjatywę w różnych domowych przedsięwzięciach, ale nie pomyśleli, ani się nie skrzyknęli. Inicjatywa zrobiła się sama, więc dla poprawienia samopoczucia dobrze ją skrytykować. A mieszkańcy? Albo olewają i specjalnie klombu nie zauważają, albo coś tam mówią, że może lepiej było posadzić malwy, jaśmin, a może obsiać po prostu trawą… I rób tu coś dla innych! Dlaczego tak trudno docenić cudzy wysiłek i osiągnięcia?
Na szczęście pani inżynier nic sobie z tego nie robi. Piele, podlewa, nawozi, przycina. A rośliny, jakby się zmówiły, rosną i kwitną jak w rajskim ogrodzie.

Anna Ławniczak, dziennikarka



zawiść, zazdrość, Komitet Blokowy, chwast, pierś, sukcesy, kariera, zagrożenie, zwycięstwo, krytykowanie, praca, powód, rodzice, dzieci, dziecko, dzieciak, usterka, obrona, majątek, szczęście, zagrożenie, dawać w łapę, sukces21.04.2011, Olecko

  • Aniu z blokowiska,

ale wcale nie w lepszej sytuacji, jeśli chodzi o zawistnych sąsiadów. Bo zawistni sąsiedzi są wszędzie i jak mówi nasza znajoma ze wsi obok, „każdy ma swego chwasta”.
Zawiść to trudne uczucie, z tych „nie do zniesienia”, bo wywodzi się z czasów, gdy rzeczywiście znieść się nie dało, że to nie my, lecz mama ma coś, czego pragniemy najbardziej na świecie – pełną mleka, ciepłą i do ssania pierś. Uczucie stare jak my, pierwotne jak niemowlęce pragnienia i bronić się przed nim umiemy jak na niemowlę przystało – dość prymitywnie.

Aby nie cierpieć z powodu zawiści, umniejszamy to, co udaje się innym, w przekonaniu, że zrobilibyśmy lepiej, choć nie robimy nic, by przypadkiem ktoś nam tego nie zniszczył, tak jak my niszczymy cudze sukcesy. Co najmniej w myślach – widząc w cudzych sukcesach tylko złe strony i pocieszając się usterkami. Często jednak w działaniu – sącząc jad bezproduktywnej krytyki, udając, że nie widzimy tego, co ktoś osiągnął, podkładając nogę, gdy jeszcze wyżej się pnie… A wszystko pod płaszczykiem koniecznej obrony przed zagrożeniem. Nic dziwnego – przepełnieni zawiścią, wszędzie widzimy tylko ludzką zawiść. Obiektem jej nie musi być zwycięstwo, majątek, kariera czy szczęście, wystarczy jak widać kępka kwiatków.

To uczucie, które wywodzi się też z czasów, gdy żyliśmy w pięknym złudzeniu, że wszystko, tak jak pierś mamy, należy się nam za nic, ot tak, za sam fakt istnienia. W złudzeniu, że żeby MIEĆ, nie trzeba się narobić, namęczyć, wystarczy BYĆ.
Ależ to kłuje w oczy, gdy ktoś MA, bo W TO WŁOŻYŁ WYSIŁEK! Nie czekał jak niemowlę w łóżeczku, aż ktoś przyjdzie i mu da, tylko postarał się SAM! Nie ma rady – by złudzenie nie prysło jak bańka, wysiłkowi trzeba usilnie zaprzeczać („ciekawe, ile dał w łapę, że mu się udało”, „ciekawe, komu dała d…”) oraz czym prędzej zniszczyć i zdewaluować owoc pracy. I wtedy nadal można w spokoju rościć sobie prawo do brania i krytykowania, że znowu się dostało NIE TO.

Jest jeszcze jeden powód – niechęć do usamodzielniania się dzieci. Blokowy Komitet woli, by „podwładna” sąsiadka siedziała cicho i podporządkowywała się jego woli, niczym pozbawione swego zdania, a więc posłuszne rodzicom dziecko. To trudna chwila dla rodzica, zwłaszcza gdy nie daj Boże zostaje sam, bez swego życia, bo przecież swoje poświęcił dziecku – chwila, gdy traci kontrolę, cały w lęku, czuje, że dzieciak i tak go nie słucha, i tak po swojemu, na własnych nogach idzie w świat i już go nie potrzebuje. Trudna, ale jakże cieszy!

Anna Lissewska, psychoterapeutka

Ten wpis został opublikowany w kategorii blog ani ani i oznaczony tagami , , , , , , , , , , . Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

2 odpowiedzi na „blog ani ani – kwiatki niezgody

  1. Chapati pisze:

    Wszystko pięknie, ale ci, którzy działają z zawistnych pobudek z reguły zawiści nie chcą widzieć. Co z nimi zrobić? Uświadomić im to? Znajdą osiemdziesiąt dowodów na to, że ich zarzuty, uwagi i podejrzenia to sama prawda, żadna zawiść.

  2. A.L. pisze:

    Z nimi nie można nic zrobić, ale, znając ich prawdziwe motywacje, można z większym spokojem robić swoje dalej.

Skomentuj Chapati Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *