blog ani ani – życie to nie piar

zawiść, zazdrość, odwet, odcięcie emocjonalne, emocjonalny chłód, sukcesy, kariera, zagrożenie, zwycięstwo, krytykowanie, praca, powód, rodzice, dzieci, dziecko, dzieciak, usterka, obrona, majątek, szczęście, zagrożenie, dawać w łapę, sukces11.01.2012, Warszawa

  • Aniu, moja inspiracjo

Podobno od ciastek puchnie mózg. Ale niektórym to dobrze robi na głowę, na przykład mnie. Fizjologicznie wygląda to tak, że jak ktoś wciągnie makowca, sernik, keks, kutię, kluski z makiem i jeszcze trochę drożdżowego, tudzież czekoladek – ten nadmiar węglowodanów prowadzi do zatrzymywania wody i obrzęków. Dlatego po świątecznych szaleństwach kulinarnych często boli głowa i nie dopina się spódnica. U mnie w tym roku obeszło się bez migreny. Przeciwnie, mój mózg ściśnięty przez ostatnie miesiące jak orzeszek, napompował się niczym koło ratunkowe i chyba to sprawiło, że zaczął się jakiś ruch w synapsach. Emocjonalne bąble stworzyły masę krytyczną i wygenerowały decyzję: w końcu muszę przerwać coś, co już zaczynało mnie niszczyć.

Rozmawiałyśmy o tym nieraz, i na blogu, i face to face. Ale czymś, co wyzwoliło tym razem moją refleksję była wiadomość w jednym z serwisów informacyjnych relacjonujących proces taksówkarza, który zabił człowieka w biurze poselskim PiS-u. Pani sędzia, w uzasadnieniu wyroku powiedziała, że oskarżony nie wykazał skruchy, przeciwnie potraktował swoją zbrodnię i proces jako osobistą promocję.
Czego to człowiek nie zrobi dla PR-u! Nie wiem, co było przyczyną, co skutkiem w przypadku skazanego taksówkarza. Może desperacko próbował ratować własny wizerunek we własnych oczach kreując się na niezłomnego bojownika w nadmuchanej przez siebie sprawie? Ale wiem, że osobisty PR prowadzi do najdziwniejszych postępków. Z autopsji. Co prawda nie sprzedaję swojej intymności w reality show, ani nie wypijam (przepraszam za obrzydliwość) piwa z rzygowinami, jak jedna panna z Anglii, która chciała zrobić wrażenie na swoich kumplach z pubu (a tak naprawdę rozpaczliwie walczyła o trochę ciepła i bliskości). Ale uprawiam ciągle coś, o czym wspominałaś na blogu – narkotyzowanie się własną wszechmocą, byciem niezastąpioną, wspaniałą, jedyną.

No cóż, kto szuka – ten znajduje. Ale nie wdzięczność i poklask – tylko karę za pychę i naiwność. Podjęłam się karkołomnego zadania redagowania w pojedynkę stu stronicowego miesięcznika, kiedy moje dwie koleżanki czmychnęły z wariatkowa, którego nazwy nie będę wymieniać. I nagle znalazłam się w roli posłusznego konia z „Ballady o dwóch koniach” Wojciecha Młynarskiego. Doświadczenie nie do pozazdroszczenia, ale też i nie do przecenienia.

Ech, ubawi Was ogromnie
W parę chwil balladka ta:
Raz w zaprzęgu szły dwa konie,
Szły w zaprzęgu konie dwa.
Pierwszy był to koń posłuszny,
Który w galop, cwał czy trucht
Pięknie ruszał, grzecznie ruszał
Na najmniejszy bata ruch.
Drugi koń był strasznie hardy,
Nieposłuszny, pędziwiatr,
W biegu szybki, w pysku twardy,
Furda lejce, furda bat,
Zaś gdy chodzi o woźnicę,
Co na koźle z batem tkwił,
Bardzo on to kierownicze
Stanowisko lubił był.
Ten woźnica dnia każdego
Myślał, mrużąc oczy złe:
„Skarcę konia niegrzecznego,
Gotów jeszcze kopnąć mnie,
Lecz coś przecież zrobić muszę,
Albo z kozła ruszać precz,
Autorytet mi się kruszy,
Autorytet – ważna rzecz…”.
Po czym w stajni, już przy żłobie,
Ten woźnica bat swój brał,
Spluwał tęgo w dłonie obie
I grzecznego konia prał.
A do niegrzecznego mawiał,
Strojąc głos na srogi ton:
„Jak się będziesz dalej stawiał,
To zarobisz tak jak on!„.
Z tej balladki smakowitej
Niech popłynie morał w świat:
Gdy mieć pragnie autorytet
Tchórz, co w ręku trzyma bat,
Kto się stawia – ten ma z tego
Mimo wszystko jakiś zysk,
A kto słucha i ulega,
Ten najpierwszy weźmie w pysk.

Czy człowiek (czytaj ja) musi mocno oberwać, żeby nie powtarzać starych błędów? Bo zamiast wdzięczności za to, że ciągnę robotę i dzięki mnie ten magazyn w ogóle się ukazuje, słyszałam na każdym zebraniu, że jestem nieprofesjonalna, że jeśli nie umiem wyegzekwować tekstów w terminie (a na duży artykuł magazynowy autorzy dostawali 2–3 dni), to może jestem niepotrzebna? Na co drugim zebraniu groził mi zwolnieniem. Dziś zastanawiam się, dlaczego aż tyle było mi trzeba, by dojrzało we mnie postanowienie: bujaj się, sadysto!

O tym kiedyś też rozmawiałyśmy, ale widać tej lekcji jeszcze nie przerobiłam: jeśli człowiek ciągle psychicznie walczy o przetrwanie, a nie realizuje swoich celów, nie robi czegoś DLA SIEBIE, a nie dla przetrwania – tak to się kończy. Co musi się stać, żebym przestała walczyć o przetrwanie? Tylko nie pisz proszę, że niektórzy są niepoprawni i niewyuczalni 🙂

Anna Ławniczak, dziennikarka



mandala1-112.01.2012, Olecko

  • Aniu zgnębiona

Nie wiem, czy chodzi tylko o przetrwanie. Być może wkrada się coś jeszcze – potrzeba, o ile nie przymus, udowodnienia mężczyźnie, że jest zły. Bo skoro nazywasz go sadystą, to kim Ty w tej relacji byłaś? Co tak długo nie pozwalało Ci odejść? Znasz to przecież z cudzych opowieści – kobieta tkwi przy mężczyźnie, który ją poniża, znęca się nad nią, a ona nie ucieka. A nawet jeśli ucieknie, wpada w kolejne, sadystyczne ramiona. Może to jakiś znany układ, sytuacja, w której czuje się jak ryba w wodzie, mimo niewygody? Najwyraźniej coś w tej sadystycznej wodzie jest atrakcyjniejsze od niewygody. Masochistyczna kobieta cierpi, żali się, czasem nawet idzie po pomoc, ale z niej nie korzysta. Wraca posłusznie do oprawcy, by znowu oberwać.

„A kto słucha i ulega,
Ten najpierwszy weźmie w pysk”.

Jakimś dziwnym trafem to uległość złości kata. Hardego konia nie śmie uderzyć, ten nie budzi w nim sadystycznych uczuć. Budzi je oddanie ofiary, bierne czekanie na razy, czyli godzenie się na nie. Ale tak naprawdę to swoją uległość, słabość i zależność sadysta tłucze w koniu, który ofiarnie mu służy, by mógł je w nim umieszczać. Do tego masochista mu potrzebny – by atakować na zewnątrz siebie to, czego nienawidzi w sobie. Dlatego nie może się obyć bez takiej wiecznej ofiary. A do czego masochiście sadysta? Jest mu równie potrzebny! Swoje sadystyczne impulsy oddelegował do swego gnębiciela, a sińce (niekoniecznie na ciele) są jak afisz, którym kłuje mu w oczy – ZŁOŚĆ, NIENAWIŚĆ I SADYZM SĄ NIE DO PRZYJĘCIA! Dzięki temu sam pozostaje prawy, dobry i „wyzwolony” z agresji. Przecież on jest zawsze posłusznym koniem, obrywającym a nadal robiącym co do niego należy, to woźnica jest pełen zła i chęci, by się znęcać nad słabszym. I tak sadomasochistyczny układ ma się dobrze – koń bierze na siebie to, czego nie chce dźwigać woźnica, a woźnica – czego nie chce koń. Są sobie nawzajem potrzebni. Masz rację, chodzi o PR:) Desperacko ratują własny wizerunek we własnych oczach kreując się – koń na tego lepszego, który może z wyżyn moralnych patrzeć na takich złych jak szef, szef na tego silnego, który nigdy nie zniży się do pozycji poddanego i zależnego.

Ale jest coś jeszcze, co silnie ich łączy. Jak wiadomo układ sadysta–masochista należy do najtrwalszych. Taki związek ma większą szansę przetrwać, niż normalny i dojrzały. W relacjach intymnych sadomasochistyczny klincz silniej łączy od emocjonalnej bliskości. Gdy ktoś nie zna bliskości tylko złe traktowanie, wybiera jedyny układ, w jakim potrafi się odnaleźć, dający nadzieję, że nie zazna opuszczenia. To tak a propos przetrwania – dla kogoś takiego bycie niszczonym jest niczym wobec bycia zostawionym. W jego głębokim (niemowlęcym) przekonaniu niszczony wciąż żyje, ledwo bo ledwo, ale żyje, zostawiony – niechybnie umrze. Przełóż to sobie na związek szef–pracodawca, może znajdziesz tam siebie przerażoną, że sadysta wykopie Cię na bruk.

Pytasz, jak przerwać tę walkę o przetrwanie za wszelką cenę? Przetrwać trzeba za wszelką cenę. Ale trzeba się rozejrzeć, czy nadal coś grozi. Czy istnieje bezwzględny okupant i rzeczywiście nie ma wyjścia z jego rąk. To odwieczny dylemat ciemiężonego – ryzykować życie dla wyzwolenia, czy posłusznie godzić się z losem i żyć. Ale to chyba nie Twój dylemat! Na szczęście już nie musimy dokonywać takich wyborów! Ani krwawego uzurpatora nie ma nad nami, ani potęgi militarnej za plecami bezwzględnego oprawcy. Nie zżymasz się na takie historie, gdy większość ulega mniejszości, zamiast postawić czynny opór i latami tkwi w zniewoleniu? Gdy całe narody zginają kark dla jednego, który pozwał się Bogiem, albo godzą się na swój los, który wytycza im garstka szaleńców? Nie masz ochoty potrząsnąć, krzyknąć – ludzie, dlaczego to znosicie, przecież jest was więcej!

W dorosłym życiu tylko w sytuacjach skrajnych jedynym sposobem, by przeżyć, jest położyć uszy po sobie. Do GODNEGO PRZETRWANIA bardziej przydaje się agresja i niezbędna jest pewna ilość sadyzmu! A nadmiar wykorzystaj symbolicznie na jakiś zacny cel 🙂

Anna Lissewska, psychoterapeutka



Ten wpis został opublikowany w kategorii blog ani ani i oznaczony tagami , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , . Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *