21.02.2012, Warszawa
-
Aniu,
Róża? Jak wygląda róża? Czy to kwiat? A może kamień?
Myślałam, że się jeszcze trochę porozczulam nad sobą i moją woltą zawodową. Opowiem o tym, jak dostałam na odchodne od mojego szefa, który mnie flekował przez parę miesięcy, bukiet 20 krwiście czerwonych róż i kartonik śnieżnobiałych Rafaello… Ale życie już pobiegło dalej i co innego mnie zajmuje. Kiedy jeszcze nie wiadomo było co się stało z małą Madzią z Sosnowca, rozmawiałam z Sylwią Chutnik, pisarką i feministką. Kiedy powiesiła na stronie założonej przez siebie fundacji MaMa informację o porwaniu dziewczynki, kobiety pisały komentarze w tonie: co to za matka! Dla Sylwii to był przejaw tego, jak źle i krytycznie kobiety traktują inne kobiety. Zrobiło mi się głupio. Bo moja pierwsza myśl po usłyszeniu wiadomości z Sosnowca była: coś ściemniają… Za bardzo to było filmowe. Potem, gdy prawda wyszła na jaw, było mi przykro, że jednak moja podejrzliwa i momentami paranoiczna strona dziennikarskiej natury czuła pismo nosem. I że złe się sprawdziło. I byłam przestraszona, co się teraz stanie z ludźmi, którzy mieli bardziej otwarte serca i włączyli się w akcję szukania dziecka. To bardzo nieprzyjemne podkręcić się, ruszyć na pomoc tylko po to, żeby przekonać się, że ktoś nas zrobił w balona. Przećwiczyłam to, kiedy po alarmistycznym SMS-esie rozsyłałam wiadomości, szukając kogoś z rzadką grupą krwi potrzebną ciężko choremu. Potem się okazało, że ktoś wymyślił sobie taki oto sposób na zarobienie pieniędzy z SMS-ów.
Trudno oczywiście porównywać te dwie sytuacje. Ta z SMS-ami to ewidentne, cyniczne wykorzystanie dobrej woli i wrażliwości ludzi. W przypadku matki Madzi, wiele wskazuje na chęć uniknięcia odpowiedzialności, panikę, próbę zmotania rzeczywistości, by nie czuć winy. Może naoglądała się za dużo kretyńskich filmów, bała się potępienia ze strony rodziny, bo ja wiem co jeszcze… Czy to znowu chodzi o ratowanie swojego wizerunku w oczach innych, czy ratowanie obrazu siebie przed sobą? Próbę udawania, że to nie ja? Trochę słabo jej się to udało, bo ma przeciwko sobie połowę Polski.
Ciekawe swoją drogą, że wobec wypadku dziecka ma się taką wielką ochotę natychmiast obciążyć winą matkę, właściwie skreślić ją jako człowieka. Choć przecież nie można przewidzieć wszystkiego, czasem kilka rzeczy dzieje się naraz, jakiś splot okoliczności i koniec – nie da się uniknąć nieszczęścia. W końcu niejedna kobieta łapała swoje dziecko w ostatniej chwili, kiedy wychyliło się przez okno, próbowało ściągnąć garnek z kuchni, ruszało prosto pod koła samochodu. Niejednej się nie udało zapobiec wypadkowi, tyle że skutki nie były równie dramatyczne. Matce Madzi trudniej współczuć ze względu na spektakl, który wyreżyserowała, ale też ja powstrzymuję się teraz z oceną. Zbyt wielu rzeczy nie wiem. I choć bardzo trudno mi się słuchało, kiedy ludzie przed pogrzebem dziewczynki i po nim odsądzali matkę od czci i wiary, to też ich po części rozumiem. Że poczuli się oszukani, zaszokowani przedstawieniem i wściekli, że wykorzystano ich wrażliwość i chęć pomocy. I jak tu nie kochać Szymborskiej? Świat jest taki jak w jej wierszu – dziś róża to piękny, romantyczny kwiat, jutro kolczasty symbolem zdrady, pychy, perwersyjnej miłości.
Anna Ławniczak, dziennikarka
-
Aniu,
Być matką zobowiązuje. Przede wszystkim do udawania, że dziecko tylko się kocha i jest się gotowym poświecić dla niego wszystko. Udaje się przed „opinią publiczną” (najbardziej przed teściową:) i innymi matkami małych dzieci), a także, choć z większym trudem, przed samą sobą. To, że się nie ma już siły, że chciałoby się zniknąć a jeszcze lepiej, żeby w cudowny sposób dziecko zniknęło nam z oczu, że czasem złości aż tak, że budzi mordercze uczucia… jest absolutnie nie do przyjęcia. Wywołuje potworne poczucie winy albo nie dające się znieść samooskarżenia. Te „karygodne” uczucia lepiej niech więc znikną w czeluściach nieświadomości.
Matki są różne. Każda nosi jakiś bagaż doświadczeń, zwłaszcza tych z dzieciństwa, ma swój wzorzec bycia matką wchłonięty z mlekiem własnej – czyli, jak była traktowana jako niemowlę i starsze dziecko, tak później bezwiednie, choćby nie wiem jak się starała, będzie traktować swoje. Każda ma jakieś problemy, mniejsze lub większe zaburzenia osobowości. Nikt nie jest idealny. Idealnych rodziców nie ma i nigdy na świecie nie było. Jesteśmy w różnym wieku gotowi na posiadanie dzieci. Niektórzy z nas – nigdy. A i tak większość, bez względu na to, czy jest gotowa czy nie, i jakie ma do tego psychiczne predyspozycje, dzieci ma. Ale nawet gdyby istnieli idealni rodzice a dziecko było najbardziej upragnionym dzieckiem na świecie, byłoby męczące, sprawiające kłopoty i budziłoby negatywne uczucia.
Matka dojrzała jest świadoma, że nie uniknie złości do dziecka. Gdy ma go już dość, stara się odsunąć, odpocząć i zatroszczyć o siebie, poprosi bliskich o zastąpienie jej w opiece, bo wie, że to normalne uczucia i między innymi taka ich rola – wzywają do zadbania o siebie, by w pełni sił psychicznych i fizycznych mogła wrócić do pełnienia swojej trudnej roli.
Matka niedojrzała, bo zbyt młoda lub o niedojrzałej psychice niezależnie od wieku, jakąś częścią siebie kocha dziecko, ale inną ma go dość, czy jest zmęczona czy nie. Jakaś jej część tego dziecka nie chce, zwłaszcza, gdy przychodząc na świat pokrzyżowało jej plany, odebrało w jej pojęciu młodość, wolność, bycie jedyną i najważniejszą na świecie. Ta matka nie chce opiekować się kimś bezbronnym i zależnym od niej, bo sama chciałaby być jeszcze dzieckiem i potrzebuje opieki. Nie chce być odpowiedzialną, bo to dla niej zbyt trudne. Itd., itp. Jest rozżalona na los i wściekła na niemowlę, bo zmusza ją do bycia kimś, kim się nie czuje i odbiera jej to, czego ona wciąż potrzebuje. Pół biedy, gdy uczucia tej części są jawne. Można się poskarżyć mężowi, przyjaciółce, usłyszeć „wiele kobiet tak ma”, po czym rozgrzeszonym wrócić do dziecka i cieszyć się macierzyństwem. Wówczas w konflikcie między kochającą a niechętną dziecku częścią jest względna równowaga. Gorzej, gdy wewnętrzny zakaz wygrywa. No bo jak to tak? Przecież etos matki Polki, kult Matki Boskiej, w telewizji słodkie reklamy szczęśliwych mam i ich cudownych pociech, a na parkowych ławkach rozszczebiotane nad maluchami matki. Jak można być tak wyrodną i do własnego dziecka czuć złość i niechęć?! Nie pozostaje nic innego jak zacisnąć zęby i poświęceniem zagłuszyć nienawidzącą dziecko część. Tymczasem jej uczucia kiełkują w podświadomości i wykwitają np. pod postacią nieszczęśliwych wypadków.
Ale kiedy do tego dojdzie, powinna uruchomić się druga strona – przerażenie, że dziecku stała się krzywda i walka o jego życie, często nieracjonalna, jakby instynktowna, bo przecież nigdy nie wiadomo, czy jeszcze w dziecku nie tli się iskra życia, nawet jeśli niewidoczna. A gdy zawodzą wszystkie próby reparacji i ratunek okazuje się niemożliwy, przychodzi rozpacz i załamanie. Jak z tą kolczastą a jednak piękną różą – w każdej bliskiej relacji, a szczególnie tak bliskiej, opartej na totalnej zależności, są dwie strony medalu – złość i miłość, dlatego, poza skrajnie chorymi wypadkami odcięcia od uczuć, nawet w „wyrodnej” matce, w sytuacji zagrożenia życia dziecka budzi się miłość i troska.
Co stało się z matką Madzi, że zwyciężył strach o siebie samą, a nie, wydawałoby się naturalna, matczyna reakcja? Być może bardziej, niż wyposażona w miłość i troskę, nafaszerowana była macierzyńskimi zasadami i wartościami, których nie przetrawiła a jedynie karnie im była posłuszna. A strach przed posądzeniem o zaniedbanie dziecka i potępieniem kazał jej pogrążyć się jeszcze bardziej. Tylko czym jest tak silny lęk przed potępieniem? Czy przypadkiem nie projekcją na innych własnego potępiającego sumienia? A dlaczego tak się sama potępiała? Czy aby nie miała czegoś gorszego na sumieniu, niż ślepy traf upuszczenia dziecka na ostry próg? Może miała! Właśnie te ostre jak próg uczucia do dziecka. Może nieświadomie chciała, by spotkała ją za to kara? Może dlatego namotała, zrobiła rzecz, która ludziom nie mieści się w głowie, ale za którą było wiadomo, że ją znienawidzą, bo czym jest ukrycie zwłok maleńkiego dziecka w lodowatych gruzach wobec wypuszczenia go ze śliskiego kocyka? Czym jest ten okrutny teatr, który urządziła, to oszustwo, granie na ludzkich uczuciach wobec zwykłego niedopilnowania, braku wyobraźni, nieuważności? Te ostanie zdarzają się każdemu, za to nie dosięgłaby jej najsurowsza z kar – BRAK WYBACZENIA. A przecież właśnie to musiało ją (według niej) spotkać.
Teatr nieświadomości zawsze prowadzi do celu, w przeciwieństwie do teatrzyków, które urządzamy.
To oczywiście jedna z setki wersji przedstawianych przez zastępy psychologów różnej maści przy okazji tej sprawy;) Prawda pozostanie nieznana, także dla matki Madzi, dopóki nie będzie gotowa na wiele, wiele uczciwych i głębokich rozmów z psychoterapeutą.
Wszystkie zaś oburzone, potępiające ją matki (także przyszłe i niedoszłe) znalazły kozła ofiarnego, który przechowa ich niewygodne uczucia do własnych dzieci i zostanie za nie surowo ukarany. I tak ich własne karzące sumienie za złość i niechęć do własnego potomstwa znalazło wygodne ujście.
Wiem o co zaraz spytasz:) Czy każdy nieszczęśliwy wypadek jest przejawem nieuświadamianej agresji? Myślę, że prawie każdy. Ale jest też na tym świecie element nieprzewidywalności, który dopada nas i nie mamy na to ani wpływu ani kontroli. Jak rozróżnić, który przypadek jest kiedy? Czasem się nie da, ale tym większą możemy mieć pewność, że to nieprzewidywalność losu, im mniej agresji upchniemy w nieświadomości.
Anna Lissewska, psychoterapeutka