ON BĘDZIE W KOŃCU NASZ
Jest w tym filmie kilka scen, które trudno zapomnieć. Szokująca sekwencja wypadku, chwila skupienia francuskiego ministra transportu Bertrand Saint–Jean (Olivier Gourmet), gdy spędza on w milczeniu moment nad ciałami ofiar wypadku autobusu, a żandarmi nie dopuszczają do namiotu zrozpaczonej matki jednej z ofiar.
Czy wreszcie sekwencja pogrzebu, gdy tenże minister w myślach powtarza swe pełne wielkich i szlachetnych słów i elegancko zbudowanych zdań przemówienie, chociaż jak się wcześniej wydawało dostrzega doskonale moralny fałsz zaistniałej sytuacji. Ale nie może się powstrzymać. Przecież to tak pięknie brzmi.
Ten film nie jest tylko pełnym przenikliwych obserwacji obrazem świata polityki uzależnionego coraz bardziej od piaru i medialnych rozgrywek. Zawiera on także spokojną, ale chwilami druzgocącą moralną krytykę „służby stanu”, jak brzmi oryginalny tytuł filmu. Ta krytyka jest tym skuteczniejsza i bardziej dotkliwa, że wydarzenia, jakie tu mają miejsce obserwujemy z podwójnej perspektywy. Mamy więc punkt widzenia owego wspomnianego państwowego urzędnika, który zdobywa naszą sympatię z paru względów: musi walczyć z intrygami i nieczystymi zagrywkami niektórych kolegów z rządu, wydaje się mieć na względzie rzeczywiście społeczny interes i – co może najważniejsze – traktowany jest z dystansem przez polityczne otoczenie, ponieważ nie wiadomo czy zawsze będzie ślepo lojalny wobec rządowej taktyki i w imię przyzwoitości jej nie podważy. A może stać się tak dlatego, że na swe miejsce w rządzie minister zapracował przede wszystkim sam, zbytnio nie zabiegał o partyjne wsparcie. Co budzi niepokój kolegów i powtarzające się pytania o to, czy „on jest nasz”. Na perypetie ministra patrzymy więc w wielkiej mierze jego oczami, skłonni jesteśmy uznać za człowieka uczciwego, bo sam się tak postrzega. Zobaczyć w nim kogoś, kto unika zbyt daleko posuniętych moralnych kompromisów. Ale rychło pojawia się też i odmienny punkt widzenia – pełen lekko ironicznego, mądrego dystansu. Służy temu głównie wątek nowego kierowcy ministra, Martina Kuypersa (Sylvain Deblé). To ktoś spoza układu, którego zresztą chce się wykorzystać do śledzenia kroków i poczynań Saint – Jeana. Widzimy, że ten małomówny potężny mężczyzna o grubo ciosanych rysach twarzy szybko zaczyna budzić sympatię swego szefa, bo jest – przynajmniej w jego pojęciu – wspaniałym okazem „zwykłego człowieka”. Stąd wspólne groteskowe pijaństwo zakończone jeszcze bardziej groteskową „pomocą” ministra w budowie niedokończonego domu Martina. Nie ma jednak wątpliwości, że to tylko gesty, może i szczere, ale przecież polityk nie rozumie już, choćby i chciał, „ludzi z ulicy”.
Tak właśnie dziś wygląda „służba publiczna” mówi swoim filmem reżyser Schöller. A jednocześnie w sposób nienatrętny, acz wielce dobitny pyta czy tak właśnie powinna wyglądać. Bo minister wydaje się przechodzić ostateczną już lekcję zakłamania. Za tą wyczuwalną granicą odstręczającej hipokryzji, do której się zbliża, jest już tylko przekonanie o słuszności własnych wyborów, choćby służyły one głównie osobistej karierze. I miejsce na cyniczny pragmatyzm, który wcale nie zawsze musi przynosić złe rezultaty, ale którego trudno negatywnie nie oceniać.
Wielkim sukcesem „Ministra” jest nie tylko bardzo wiarygodna inscenizacja i świetne aktorstwo z bezbłędnym Gourmetem na czele. Także to, że ukazując francuskie realia film demonstruje jednocześnie uniwersalne, coraz częstsze cechy tego specyficznego zawodu oraz mechanizmy rządzące światem zacisznych gabinetów i pełnych zgiełku konferencji prasowych. Pada wiele dobrze zadanych pytań. Czy przynależenie do wspierającej się wzajemnie grupy jest konieczne, by uczestniczyć w polityce? Czy coraz bardziej pozbawiona skrupułów gra o władzę i wpływy z reguły obecna w systemach demokratycznych nie posunęła się za daleko? A podniosła retoryka głosząca prymat dobra wspólnego nad egoistycznymi i doraźnymi korzyściami jest już tylko pustą retoryką? Z tymi ważnymi kwestiami ten utwór konfrontuje widownię wyjątkowo przenikliwie, uczciwie i odważnie. To nie jest jeszcze jedno pomstowanie na sprzedajnych czy amoralnych ludzi władzy, ani też sentymentalnie współczujący obraz wielkiej presji, jaką wywierają na politykach niespodziewane wydarzenia, podstępni przeciwnicy i wiecznie głodne żeru media. Demoralizacja w tym fachu jest praktycznie nieunikniona, chyba mało jest ludzi, którzy byliby się skłonni wycofać z gry w imię zasad – taka refleksja nasuwa się po zakończeniu projekcji. Ale sytuacja nie jest jeszcze beznadziejna, demokracja nie powinna ulec rozkładowi, możliwe są – pewnie ograniczone, ale skuteczne – korekty politycznego systemu. A to wszystko dzięki temu, że te opisane powyżej niebezpieczne zjawiska zostaną dostrzeżone i skrupulatnie przeanalizowane. Taką nadzieję mieli zapewne twórcy tego filmu, i takiej właśnie analizy z talentem dokonali. I oby się nie mylili, dyskretnie sugerując możliwość zmian zapobiegających politycznym procesom gnilnym. Jako artyści spełnili swój obowiązek: podnieśli alarm nie popadając przy tym w histerię czy demagogię. A to wbrew pozorom to bardzo wiele.
Tomasz Jopkiewicz
Minister (L'exercise de l'état) – dramat, Francja/Belgia 2011, reżyseria: Pierre Schöller.