Nie wiem już od czego się to zaczęło, od Dziennika Bridget Jones czy od innych obyczajówek. Potem na pewno podchwyciły to pisma kobiece. W każdym razie w mojej pamięci postanowienia noworoczne występują w pakiecie z walentynkami i halloween. Czyli nowa kapitalistyczna tradycja. Ja w kwestii postanowień pozostaję nieprzemakalna.
Mogę sobie przyrzec wszystko, moc sprawczą ma to żadną. Dopóki rzecz we mnie nie dojrzeje - nic się nie zmieni. Czasem muszę mielić w sobie to coś parę lat. Czasem musi się przelać przysłowiowa kropla przepełniająca puchar, albo musi wystąpić efekt fangi w nos, od której pokazują się gwiazdki. Kiedy przyjdzie TEN MOMENT podejmuję decyzję w jednej chwili, zmieniam kierunek, cel podróży, środek lokomocji, paliwo czy towarzystwo na dalszą drogę. Jasne, że nie jestem żadnym wzorcem. Pewnie inni umieją lepiej korzystać z silnej woli i konsekwencji. Ale wszystkim życzę na Nowy Rok otwartych oczu, uszu, intuicji, umysłu i czego się tylko da, żeby wyczuć TEN MOMENT, ustawić wewnętrzny dżipies na TEN KIERUNEK, a w hierarchii ważnych, ważniejszych, pożądanych, podziwianych czy modnych ustawić skalę SWOICH WARTOŚCI. A jeśli robicie listę postanowień z odwiecznymi: rzucę palenie, będę mniej jeść, pić, kupować, ryzykować, bajerować - wsadźcie ją sobie do kieszeni, idźcie do psychoterapeuty albo psychodietetyka i dajcie sobie pomóc.
Anna Ławniczak,
redaktor naczelna