17 czerwca Krzysztof Zanussi obchodził 70. urodziny. Z tej okazji wydawnictwo Kino Polska wyda 23 lipca box z jego trzema klasycznymi już filmami: „Bilans kwartalny”, „Spirala” i „Rok spokojnego słońca” oraz dokumentem Krzysztofa Tchórzewskiego o Zanussim – „Niepokój”. A podczas 9. Festiwalu Era Nowe Horyzonty odbędzie się obszerna retrospektywa twórczości reżysera, obejmująca także wiele filmów mało znanych.
Z twórczości Krzysztofa Zanussiego jakże łatwo jest kpić i wielu to czyniło z Zygmuntem Kałużyńskim na czele, który z uporem i wręcz z upodobaniem pisał o reżyserze per „Zanudzi”. Drażniący wielu arystokratyzm duchowy i wybitna inteligencja twórcy „Barw ochronnych” (1976) kryje tak niemodne zwłaszcza dziś założenie, że kino to może być sprawa poważna, nie tylko rozrywka, że filmy można i powinno się kręcić dla elitarnej intelektualnie publiczności. Dla ludzi, którzy mają podstawową choćby znajomość literatury, muzyki, malarstwa i filozofii. Co więcej, od czasu gdy to przekonanie uległo u reżysera wyraźnemu zachwianiu i gdy usiłuje on szerszą publiczność obłaskawiać, a swe myśli chyba całkiem świadomie upraszczać trudno mówić o jego wielkich artystycznych sukcesach. Uwodzenie widowni chyba bez naprawdę głębokiego przekonania o słuszności takiej drogi i zręczności wytrawnego kuglarza nastrojów i emocji wziętych z kultury masowej jest największą wadą ciekawie przecież pomyślanego „Serca na dłoni” (2007).
A przecież najwybitniejsze utwory Zanussiego to kino wielkich pytań bez jednoznacznych i podawanych na tacy odpowiedzi. W swych najlepszych dokonaniach: „Strukturze kryształu” (1969), „Iluminacji” (1972) czy właśnie „Barwach ochronnych” twórca pytał o sens cierpienia i śmierci, o to czy wiara, której nigdy nie ukrywał, bez dręczącego wątpienia jest w ogóle możliwa i cenna. Stosunkowo rzadko zwraca się uwagę na wielce znamienny fakt, że te filmowe rozważania, kinowe eseje największą moc miały wtedy, gdy jednocześnie były bardzo mocno osadzone w rzeczywistości. Zanussi nie szedł drogą wielu słynnych filmowców zachodnich, którzy stawiając tak jak i on fundamentalne kwestie niejako odwracali się od rzeczywistości, podążali w kierunku daleko posuniętej, wręcz manifestacyjnej umowności. Przeciwnie – siła jego kina leży także w spokojnie sarkastycznej, pozbawionej złudzeń co do funkcjonowania każdego ludzkiego zbiorowiska błyskotliwej obserwacji społecznych mechanizmów, która w sposób naturalny skłania widza do uogólnień. Prawda zawarta jest także w niejednoznacznych postaciach, sportretowanych w sposób pełen niuansów. Jak chociażby dwóch kolegów ze studiów, którzy dokonali radykalnie odmiennych życiowych wyborów ze „Struktury kryształu” czy też we wspaniałym korowodzie szorstkich mędrców – cyników zagranych u Zanussiego przez Zbigniewa Zapasiewicza. Ten aktor nadał postaciom kluczowym dla kina twórcy „Śmierci prowincjała” (1965) z właściwą sobie maestrią subtelność i głębię. Większość bohaterów Zanussiego to nie są więc wcale martwi rezonerzy, których zadaniem jest udowadniać z góry założone tezy, stworzone na użytek moralizującego spektaklu kukiełki poruszające się w społecznej próżni. Przeciwnie – to żywi, często bardzo cierpiący ludzie, zdolni do niezwykłych duchowych przemian, które jednak łatwej ulgi nie przynoszą. Tak, ten reżyser to unikający budzenia łatwych emocji moralista. Ale moralista wrażliwy na wszelkie możliwe odcienie szarości. Sprowadzanie jego twórczości do „opowieści z kruchty” jest rażącym uproszczeniem, po prostu łatwizną intelektualną i błędem oceny. Rzecz jasna, gdy Zanussi czuje pokusę nawiązywania do języka kultury masowej, gdy zaniedbuje obraz społecznego tła i trafnie wycieniowaną psychologię postaci ponosi porażki, zdarza się, że bolesne. Oby więc wspomniane pokusy odczuwał jak najrzadziej.
Rafał Wilkusz
Przeczytaj także Krzysztof Zanussi: niepokój metafizyczny.