Stare kina. Ze skrzypiącymi krzesłami, pachnące kurzem, a nie popcornem. Niektórzy jeszcze takie pamiętają. Ma się do nich stosunek emocjonalny.
Warszawskie kino Moskwa (to ze słynnego zdjęcia Filipa Niedenthala ze stanu wojennego) dorobiło się nawet komitetu obrońców i filmu dokumentalnego. Po kinie Moskwa zostały tylko lwy ginące między reklamami przed multipleksem. Kino Silver Screen, które przez jakiś czas tam było odeszło niepostrzeżenie i bez echa. Fabryki filmowe w centrach handlowych jakoś nie dają się kochać.
Ogłosiliśmy niedawno konkurs na opowieść o waszym ukochanym starym kinie. Dziękujemy za wspomnienia. Trudno było wybrać te najciekawsze. Dlatego przyznaliśmy dwie równorzędne pierwsze nagrody - filmy DVD. Przeczytajcie wspomnienia o kinie Wiarus w Zielonce i o kinie Delfin w Gdańsku-Oliwie.
Kino Wiarus w Zielonce
W Zielonce od 1926 roku działa Wojskowy Instytut Techniczny Uzbrojenia. Tutaj testowano takie konstrukcje, jak pistolet wz. 35 Vis, karabin samopowtarzalny 38M, karabin przeciwpancerny kb UR. Było tu też lotnisko polowe, z którego myśliwce PZL atakowały niemieckie bombowce we wrześniu 1939 roku. Na początku lat 50. w Zielonce utworzono jednostkę wojskową. O ile pamiętam jej kryptonim to 2325. Wybudowano koszary, osiedle mieszkaniowe i kino. Kiedy nie było w nim wojska (po południu) i nie rozlegały się serie z pepeszy, kino było otwarte dla mieszkańców miasta. Wchodziło się po schodkach i po lewej stronie była kasa. Drewniana budka z szybą z pleksi i wyciętym otworem. Okienko było dość wysoko. Tu następowała mała selekcja. Jeśli ktoś dudnił z dołu wiadomo było, że nie ma zbyt wielu lat, a dość rygorystycznie przestrzegano ograniczeń wieku. W otworze widać było szklaną tacę na pieniądze i upragnione bilety zwinięte w krążek.
W kasie pracowała pani Wanda. Bardzo sprawnie wydawała bilety i kolejka, która czasami wydawała się długa topniała szybko. Nie znosiła „cyganienia” przy podawaniu wieku i lepiej było powiedzieć prawdę niż udawać 16-latka. Często pożyczała małoletnim widzom małe kwoty, jeśli komuś zabrakło na bilet. Nie zdarzyło się, aby ktoś nie oddał. Czasem małoletnie towarzystwo trzymała w niepewności i wpuszczała, kiedy zaczynał się seans. Nie tylko film był ważny, czasem ważniejsza była Polska Kronika Filmowa. Mój sąsiad, pan Stanisław, przemiły, przedwojenny taksówkarz miał takiego pecha, że jechała za nim ekipa PKF kręcąca film pod złowieszczym tytułem „Demony prędkości”. Stasiek, który nie przekraczał 60 km/godzinę zagapił się i wjechał pod tramwaj na Rondzie Babka. Wszyscy biegli do Wiarusa, aby zobaczyć tę kronikę. „Demon prędkości” przylgnął do Staśka jak zła sława do komunizmu. Pokazywali go palcem, więc zniknął na tydzień z miasta aż sprawa przycichła.
Do kina Wiarus wchodziło się na salę przez drzwi z kotarą. Na sali było około 20 rzędów mocno niewygodnych drewnianych krzeseł. Niestety podłoga była płaska i widoczność kiepska. Ale kiedy był dobry film to nie miało znaczenia. Często widzowie reagowali bardzo spontanicznie na to, co działo się na ekranie. Kiedy film był dobry były dwa seanse.
Czasem nie wszyscy mieścili się na krzesłach więc siedzieli na podłodze lub stali. Po seansie pani Wanda dokonywała inspekcji sali. Nie musiała sprzątać, bo wszyscy karnie wrzucali śmieci do kubełka. Kiedyś widziałem jak jakiś małolat wyrzucił na podłogę ogryzek. Siedzący za nim syknął mu do ucha „podniesiesz albo wylatujesz” - poskutkowało natychmiast.
Andrzej Bulej
Kino Delfin w Gdańsku-Oliwie
To tylko kilka zdjęć jak wygląda teraz i jak wyglądał dawny Delfin. Trochę wspomnień, bo czas robi swoje, pamięta się wrażenia, a nie fakty. Delfin zaczął działalność chyba w 1957 roku, nie jestem pewna. Może ktoś nie uwierzy, ale wtedy nie było telewizji i kino to była magia!
Zaczynałam od niedzielnych Poranków, z czasem oglądałam repertuar poważniejszy. Do tej pory pamiętam jak chodziłam po bilety dla Rodziców na każdy nowy film - rząd 9 dwa miejsca pod ścianą. Kiedy wystarczyło się trochę wyprostować i pani bileterka przymknęła oko to chodziłam na wszystkie westerny. Tuż za ścianą kina biegły tory tramwajowe, więc były efekty specjalne - cała sala drżała jak przejeżdżał tramwaj. Pamiętam bordowe, pluszowe fotele i ciężkie kotary zasuwane i rozsuwane przez panią bileterkę. Jak dobrze nie zasunęła to światło wpadało i niewiele się widziało na ekranie. No i ten pierwszy haust świeżego powietrza po wyjściu z kina.
Teraz multikina są klimatyzowane, gdzie i zjeść popcornu, i coli popić można, ale mi tęskno do tamtego kina Delfin, bo to było moje dzieciństwo i młodość.
Anna Jaroszewska
Przeczytaj także Wspomnienie o kinie "Czajka".