Jakie safari można urządzić w Warszawie, by to uzasadniało posiadanie terenówki? Największymi zwierzętami na osiedlu są Collie sąsiadki i wilczur ochroniarzy. A najgroźniejszym – suczka York, której z wysokości czarnej terenówki nawet nie widać. A pod moim blokiem stoi taki właśnie czołg – samochód do polowania na bawoły, a nie do przepychania się wąskimi, zatłoczonymi ulicami miasta. Stoi prawie w drzwiach, więc z ciężką siatką trzeba latać dookoła, żeby dostać się do domu.
Na czołgi zresztą w Warszawie urodzaj, a w co drugim za kierownicą siedzi kobieta. Zużywa to hektolitry benzyny i wytwarza tony spalin. W mieście taki samochód jest kompletnie od czapy i nie sądzę, by wszyscy właściciele i właścicielki byli miłośnikami off-roadu, co jeszcze uzasadniałoby posiadanie terenówki. Ci, co jeżdżą takimi czołgami nie myślą o tym, że bez żadnego uzasadnienia marnują benzynę przyczyniając się do trwonienia zasobów Ziemi i zatruwają środowisko. A przecież, jak się ma kasę i chce ją pokazać, to można kupić wypasiony samochód z napędem elektrycznym. Nie lubię tych czołgów jak czort, bo zajmują półtora miejsca na parkingu i trudno zza nich wyjechać, bo wszystko zasłaniają. A właściciel tego pod blokiem na dodatek nie myśli, że blokuje podjazd karetce pogotowia, straży pożarnej czy innym służbom ratowniczym. Jego pawi ogon może kogoś drogo kosztować.
Anna Ławniczak,
redaktor naczelna