Siedzę i siedzę, myślę i myślę i dochodzę do wniosku, że w moim życiu nie było jednego konkretnego "nauczyciela życia". Najpierw kimś takim była mama, która nauczyła mnie przede wszystkim szacunku do starszych. Tata natomiast zaszczepił we mnie ciekawość świata - ciągłe podróże: góry, jeziora, morze. I w tych miejscach zwiedzanie muzeów. Potem już w latach nauki w liceum trafiłam na zakon dominikański w Radoniach koło Grodziska Mazowieckiego. A w zakonie poznałam wspaniałego ojca Józefa Pociechę, który zarażał uśmiechem oraz siostry dominikanki wraz z ojcem uczące życia skromnego i z Bogiem.
Ojciec Pociecha wspierał mnie często w trudnych chwilach. Kiedy nagle umarła moja mama, pojechałam się wypłakać właśnie jemu. Powiedział: "Jutro rano odprawię mszę św. za twoją mamę". A jak wiadomo, księża często się modlą, ale za pieniądze. Ale nie ojciec Pociecha.
Na zakon Dominikański pod Grodziskiem Mazowieckim natrafiłam jeżdżąc rowerem.
Zawsze bardzo lubiłam tak po prostu jechać przed siebie w nieznane i któregoś razu dojechałam do klasztoru. Kiedyś myślałam o tym, by zostać zakonnicą, ale to raczej była ucieczka przed sytuacją życiową, a potem marzenie a nie powołanie. Powiedziałam o wszystkim Pociesze. Poprosiłam go o mądre książki. Jednak dni mijały, a ja nadal nie wiedziałam, co jest z mym powołaniem. Decyzję ułatwił mi mój narzeczony, który poprosił mnie o rękę. I znowu Pociecha był ze mną w bardzo ważnym dla mnie dniu. Poza księdzem z parafii w naszym ślubie brał także udział ojciec Pociecha.
Mijały lata, a my nie mieliśmy dzieci. Najpierw mąż nie chciał, potem oboje uznaliśmy, ze jeszcze nie pora. A jak już zapragnęliśmy to straciłam dziecko. Pociecha był na pogrzebie mojego aniołka, a siostry Dominikanki wręczyły mi pasek św. Dominika. Była to biała wstążeczka z wypisanymi początkowymi słowami modlitwy "O nadziejo przedziwna...". Pasek bardzo mi pomógł, a także modlitwa do św. Dominika, modlitwy Dominikanek, ojca Pociechy i innych osób świeckich i konsekrowanych. To zadziwiające - zapukałam kiedyś do Dominikanek w sprawie powołania, a one miały mnie wesprzeć w innym czasie.
Dziecko straciłam w styczniu, a we wrześniu ponownie zaszłam w ciążę. Cały czas nosiłam pasek św. Dominika i modliłam się do niego. Modlił się też ojciec Pociecha i Dominikanki.
Pod koniec ciąży nie czułam ruchów dziecka. Dyżurująca w szpitalu pani ginekolog musiała mnie zbadać. Padły pytania: czy mam dzieci, czy byłam w ciąży, czy nie poroniłam? Kiedy powiedziałam co się stało w styczniu, i że w tym samym roku zaszłam w ciążę ona się zadziwiła. Powiedziała, że to niesamowite, bo po tym co przeszłam kobiety mają duże trudności z zajściem w ciążę, a mnie tak szybko się to udało. Ojciec Józef Pociecha ze względu na obowiązki w szpitalu nie mógł być na chrzcie Filipka w kościele. Bardzo się ucieszyłam, że przyjechał chociaż na poczęstunek. Jest jeszcze wiele zdarzeń, w których pomógł mi Pociecha, ale te są najważniejsze.
Wspaniałymi nauczycielami życia są też moi podopieczni. Po latach zostałam terapeutką zajęciową. Pracowałam z umysłowo chorymi niepełnosprawnymi. Oni, jak nikt inny, nauczyli mnie akceptacji drugiego człowieka. W świecie chorych nikomu nie przeszkadzał za gruby czy za chudy nos, albo odstające uszy. Wspaniale się razem uzupełniali. To naprawdę zadziwiające jak umieli sobie pomagać. W świecie zdrowych to jest raczej nierealne. Bardzo mi się podobało, że kiedy szykowaliśmy się z podopiecznymi do spacer, sprawniejsi ubierali mniej sprawnych np. tych, którzy byli na wózkach lub mieli spastyczne ręce (tzn. mieli, przykurczone, napięte mięśnie) i nie mogli robić tego sami. Chodzący pchali wózki swych niechodzących kolegów. Nikt nie musiał ich o to prosić. Sami z siebie pomagali nie tylko sobie nawzajem, ale także nam, zdrowym. Kiedy szliśmy na spacer do miasta podopieczni zatrzymywali się i z własnej inicjatywy pomagali innym. Pewnego dnia pomogli jakiemuś nieznanemu mężczyźnie wyładować towar z samochodu. Innym razem przechodząc obok Ośrodka Kultury pomogli dyrektorowi ośrodka pakować sprzęt grający do samochodu. Nauczyłam się od nich także, by nie sądzić po pozorach czy pojedynczych zachowaniach. W grupie moich podopiecznych była Gosia. Dość agresywna. Gdyby ktoś ją zobaczył w napadzie wściekłości, uznałby ją za kogoś okropnego. Ale ona, jak się już wyładowała mówiła, że mnie kocha. Po prostu była chora. Nauczyła mnie, by pochopnie nie oceniać innych i nie skreślać ich, zanim się lepiej nie poznamy.
Agnieszka