Nasi przodkowie, którzy nie znali psychologii, dobrze wiedzieli, że człowiek nie jest od urodzenia do śmierci taki sam. Na różnych etapach swojego życia przechodzi kolejne przepoczwarzenia: rodzi się, dorasta, zakłada rodzinę, wychowuje dzieci, starzeje się, osiąga kolejne wtajemniczenia losu w drodze do mądrości i duchowości. Na każdym etapie jest chwila, kiedy stare się rozpada, a nowego jeszcze nie ma. Wtedy jesteśmy odkryci, idziemy w nieznane. Nasi przodkowie właśnie pieśnią oswajali to co nowe, dziwne, niebezpieczne. Choć pieśń brzmi dziś inaczej, daje nam wciąż to samo. Podnosi na duchu, pozwala poczuć wspólnotę z innymi albo wyraża bunt czy niezgodę na świat. Po co więc wracać do archaicznych brzmień? – Wielu ludzi nie umie dziś użyć swojego głosu. Mamy ściśnięte gardła i zablokowaną przeponę. Takie cielesne zamknięcie odzwierciedla blokady w naszej duszy. Wielu z nas boi się usłyszeć własny głos, bo może będzie się za bardzo różnił od tego, co uważamy za stosowne, modne, odpowiednie – wyjaśnia Alicja Chlasta. – Śpiewokrzyk, który wychodzi z głębi, uwalnia nas. Kiedy sama doświadczyłam tego po raz pierwszy, byłam olśniona. Brakuje mi słów, żeby opisać ten stan euforii i uwolnienia. Nagle otworzyła się przede mną wielka przestrzeń. Poczułam, że nie ma tak naprawdę żadnych granic ani barier. To był ułamek sekundy, ale pamiętam to uczucie do dziś. Dzięki śpiewokrzykowi wyrażamy to co głęboko ukryte: pragnienia, uczucia, cierpienie, tęsknotę, ale też uwalniamy swoją moc. To jest też coś, co pozwala sięgnąć do źródeł, do miejsca, z którego wszyscy wychodzimy, do korzeni naszej kultury. Można studiować historię i obyczaje, ale dopiero dzięki śpiewokrzykowi ją poczujemy.
Marta, nauczycielka po czterdziestce, w czasie warsztatów śpiewokrzyku długo nie mogła wydobyć z siebie głośnego dźwięku. Ale kiedy już zaśpiewała, głos poleciał pod niebo! Dziś mówi, że dopiero od tego krzyku naprawdę zaczęła być kobietą. Szarości, bordo, beże zamieniła na turkusy i rudości, zaczęła się malować i chodzi na taniec brzucha. Indianie z Ameryki Północnej twierdzą, że każdy z nas ma swoją pieśń mocy. Przychodzi, jeśli się otworzymy i jesteśmy gotowi ją śpiewać. To piękna metafora naszych potyczek z lękiem. Bo to on nie pozwala przemówić pełnym głosem i iść własną drogą. Kiedy słowa nie mogą lęku okiełznać, warto zacząć się z nim mierzyć za pomocą tańca i śpiewu. Głos to fala i jej wibracje leczą od środka. Nie trzeba jednak szukać w dalekich kulturach.
Nasz słowiański śpiewokrzyk jest równie skuteczny, jak śpiewanie jogińskiej mantry om czy buczenie i zawodzenie Indian. Alicja ma ciągle w pamięci ten moment, kiedy głos wyniósł ją do nieba. Dziś prowadzi innych, głównie kobiety, do wokalnego uwolnienia. Każdy doświadcza go inaczej. To zależy, na co jest gotowy i jak silne są wewnętrzne blokady. Poza psychologicznymi czy wręcz duchowymi doznaniami, śpiewokrzyk daje całkiem praktyczne korzyści. Uczy, jak korzystać z własnego głosu, z tej genialnej akustycznej konstrukcji, jaką jest nasz aparat mowy. Przydaje się wszystkim, którzy muszą dużo mówić. – Zupełnie zatracamy naturalność operowania głosem – mówi Alicja Chlasta. – To słychać nawet na koncertach, czyli tam, gdzie występują osoby, które powinny być w tym mistrzami. Dlatego w mówienie czy śpiewanie wkładamy tyle wysiłku, a nauczyciele, wykładowcy czy specjaliści od szkoleń mają po kilkunastu, a czasem nawet po kilku latach pracy problemy ze strunami głosowymi. Alicja Chlasta głos wydobyła i postanowiła za nim iść. Dziś prowadzi w Warszawie Ośrodek Rozwoju Osobistego Alcha. Sama prowadzi warsztaty śpiewokrzyku. Organizuje też mnóstwo innych zajęć rozwojowych: psychologiczne, z dziedziny medycyny chińskiej, tai chi, qi gong, feng shui. Warsztaty, obozy, zajęcia cykliczne i weekendowe. Wszystko, co pomaga poznawać siebie i żyć coraz pełniej.
– Robię to co jest moją pasją. Jeśli mam ochotę sama coś poznać, w czymś uczestniczyć, robię to u siebie – wyjaśnia Alicja Chlasta. I coraz lepiej godzi różne części swojej osobowości. Zatapia się w ciszy medytacji zen, przeżywa uniesienia śpiewokrzyku, jest perfekcyjnie zorganizowaną szefową własnego przedsiębiorstwa i zamiłowaną fotografką Suwalszczyzny. I tym, co ma najlepszego, dzieli się z innymi.
Anna Ławniczak