Ludzie mają to, czego potrzebujesz. Ty masz coś dla innych. Zależymy od siebie. Na pustyni czuje się to jak nigdzie na świecie.
- W karawanie nie ma rozliczania, kto co zrobił i o której wstał. Wszystko opiera się na zaufaniu – mówi Sylwia. - Ktoś, kto się temu nie podporządkuje, nie pójdzie następnym razem.
Nie ma kłótni ani ostrych słów. Nikt nie ośmiela się krzyknąć czy uderzyć wielbłąda. I wcale nie dlatego, że to zwierzę zawzięte i pamiętliwe. Na piaszczystych bezdrożach po prostu trzeba się wzajemnie szanować i sobie pomagać. Egoizm grozi nieistnieniem. Ulegamy temu prawu bezwiednie. Nie przypominam sobie, żebym kiedykolwiek znalazła się w grupie tak harmonijnej i bezkonfliktowej. Byliśmy skazani na swoją nieustanną obecność, ale każdy miał tyle przestrzeni, ile potrzebował. Proste gesty i życzliwa obecność wzruszały do łez. Czyjaś whisky na niestrawność, sól fizjologiczna do przepłukania zapiaszczonych oczu, czyjś spokojny oddech w nocy, żeby nie poczuć się zagubionym pod przepastnym niebem.
To ludzie, a nie ucieczka od nich mogą Cię zaprowadzić w rejony niepoznanego, najwyższego. Jak wtedy, gdy siedzieliśmy na wysokich wydmach, każdy na swojej górze, niczym w wielkim mistycznym kręgu nad doliną czystego, nietkniętego żadnym śladem piasku. Czuliśmy się jak na szczycie świata, słysząc tylko szum wiatru. I mantrę OM, którą śpiewaliśmy. Dźwięk wibrował w powietrzu i w naszych ciałach, wzniosły, czysty, wcielenie tego, co w człowieku najpiękniejsze.
Tu wszystko jest takie delikatne. Piasek, rozsiane gdzieniegdzie krzaczki. Nawet zwierzęta, pustynne fenki, myszoskoczki, ptaki.
Pustynia uwrażliwia na najdrobniejsze szczegóły. Delikatne i rozczulające uszy wielbłąda, pokryte miękkim futerkiem. Fiolet kwitnącego krzewu, który na beżowym pustkowiu wydaje się przepyszny i dopiero na zdjęciu widać, że to pastelowy lilaróż. Zachwyt budzi elegancki pancerz skarabeusza i jego przedziwny trop na piasku. Cisza oraz monotonna powierzchnia pustyni kryją intensywne życie wewnętrzne. Rośliny zapuszczają się korzeniami nawet 36 metrów w głąb, żeby dotrzeć do wody, albo rozprzestrzeniają się tuż pod powierzchnią, tworząc nawet 80-kilometrową siatkę. W majestatycznych wydmach trwa nieustanny ruch przesypującego się piasku. A tam, gdzie wody gruntowe podpływają bliżej powierzchni, przyroda przerabia piasek i gips na ósmy cud świata – róże pustyni. Nic dziwnego, że to wyciszone miejsce o bogatym życiu wewnętrznym upodobali sobie mistycy. Jeśli nie przyjeżdżasz na pustynię po adrenalinę rajdu Paryż-Dakar czy szaleństw na quadach, nie unikniesz spotkania ze sobą. Daniel-Żamel, trojga imion Dobrosława-Delilah-Delirka i Eliza, trzydziestolatkowie mieleni na co dzień w trybach wielkich instytucji, byli jak trzy generatory śmiechu. Prowokowali oczyszczanie z napięć. Zabrali ze sobą więcej spokoju. Druga część grupy, ta w okolicach czterdziestki, bardziej chłonęła ciszę. Jedna z uczestniczek poprzednich wypraw po powrocie z Sahary wywróciła swoje życie do góry nogami. Wyprowadziła się z domu i zaczęła robić to, co lubi najbardziej, pracować z dziećmi. Sylwia nie organizowałaby wyjazdów na Saharę, gdyby nie uciekła kiedyś od polskiej zimy z karawaną na pustynię. Co się stanie z nami? Po powrocie nie mogliśmy wrócić do rzeczywistości. Było za duszno spać pod dachem. Świat rzucił się na nas z brzękiem i jazgotem. Jak zatrzymać pustynię w sobie? Tę przestrzeń, gdzie zawieszamy wszystko, co znamy, i zaczynamy wędrówkę na nowo. Jeśli uda nam się od czasu do czasu nurkować pod powierzchnię miejskiego życia, znajdować w sobie ciszę i życiodajną wodę, która według Arabów oznacza duszę, to może po jakimś czasie wykrystalizujemy i wyciągniemy na wierzch coś tak pięknego, jak róża pustyni. Może będziemy ludźmi, o których ksiądz Pronzato pisze, że „zastąpili pośpiech czujnością, niepokój – nadzieją, maskowanie się – własną twarzą”. Inszallach (jak Bóg da).
Anna Ławniczak (Ranja, co znaczy melodia)