Panie, to oszołomy!
Takim okrzykiem można kogoś przekreślić, nie wnikając w to, co ma do powiedzenia. Ale jak tu inaczej zareagować, gdy mamy przed sobą rozemocjonowanego człowieka, który wymyśla nam od barbarzyńców, tylko dlatego, że nie rozumiemy ogromnego znaczenia jakie ma ochrona gniazd biegusa zmiennego, derkacza czy zimorodka? Taka wojująca, krzykliwa ekologia przyszła do nas w latach osiemdziesiątych. Odwiedził wtedy Polskę apostoł protestów, Australijczyk John Seed, dziś Dyrektor Ośrodka Lasów Tropikalnych w Lismore, owiany legendą, bo przesiedział z pół roku w jaskini w obronie australijskich lasów deszczowych. Na jednym ze spotkań ekologicznych pod Bielskiem, w schronisku na Magórce, prowadził warsztat Zgromadzenie Wszystkich Istot, mający przełamać egocentryczne spojrzenie na otaczający świat i zwrócić uwagę na sieć połączeń i zależności w przyrodzie. Pamiętam z niego zwłaszcza sterowaną fantazję – podróż w wyobraźni od wielkiego wybuchu przez powstawanie najprostszych organizmów żywych do pojawienia się człowieka. Trochę jak w teatrze Grotowskiego odgrywaliśmy stworzenie świata wczuwając się i imitując ruchem kolejne stopnie ewolucji. John Seed opowiadał też wiele o akcjach bezpośrednich: blokadach, protestach i słynnym przykuwaniu się do drzew. Emocjonalny haj po tym warsztacie nakręcił poczucie misji u wielu osób (takie warsztaty odbywają się zresztą do dziś). W latach osiemdziesiątych, kiedy właściwie jedyną formą dochodzenia swego w Polsce były demonstracje i rozpaczliwe protesty, taka wojująca ekologia może miała sens. Ale potem ekolodzy wiszący na kominach czy przykuci do drzew stawali się i śmieszni i straszni.
„O ekologii u nas mówi się głównie w kontekście protestów, strajków, przyczepiania się do drzew, mostów, torów i Bóg wie czego. I 99 proc ludzi myśli, że ekolog to na pewno oszołom. Jakiś niedomyty człowiek, który siedzi w puszczy i z tej puszczy wybiega, żeby zablokować Dolinę Rospudy czy coś innego” – mówi Dominik Linowski, Prezes Fundacji Ekomiko. Założyli ją wspólnie z aktorką i zieloną aktywistką Izą Miko. Dominik jest doradcą wielkiego biznesu, pomaga zarządzać ryzykiem. Na ekologię patrzy spokojnie, jako na coś nieuchronnego, koniecznego i opłacalnego. „Niestety ekolodzy są tu sami sobie winni, ponieważ nie zrobili nic, żeby się o nich myślało inaczej. Ich obecność w mediach jest zawsze w kontekście protestów, to ciągle ekologia greenpeaceowa. A my uważamy, że to nie sztuka przyczepić się do drzewa czy mostu. Ekologia powinna teraz bardziej oznaczać lobbing”. I tak działają już nowe organizacje i fundacje zielonych. Stawiają na rozmowę, dialog, przedstawianie racji i słuchanie racji tych, którzy mają inne zdanie. John Seed przez te wszystkie lata ani na jotę nie zmienił swojego myślenia. Nie potrafi zrozumieć obaw ludzi o swoje źródła utrzymania, o to by przyroda nie stała się ważniejsza niż oni sami. W odpowiedzi na pytanie periodyku Dzikie Życie, co powiedziałby ludziom protestującym przeciwko rozszerzeniu terenu parku narodowego w Białowieży rzekł: „Prawdę mówiąc, nie mam im nic do powiedzenia. Mogę mówić tylko do ludzi, którzy już... Widzisz, nie udało mi się nigdy, nigdzie przekonać ludzi, którzy byli ślepi na wiedzę czym są”. Świadomość ekologiczna w Polsce jest rzeczywiście dość niska. Ale przemawianie z taką wyższością do ludzi, których chciałoby się przekonać do swoich racji, nie może być skuteczne.
„Poziom świadomości jest niski, bo ci, którzy mogliby ją szerzyć raczej straszą i atakują. Niby troszczą się o Matkę-Ziemię, a nie umieją się zatroszczyć np. o tych, których jak dzieci mieliby wprowadzać w świat pewnych wyrzeczeń – komentuje Anna Lissewska, psychoterapeutka. - Wydaje się, że wielu ekologów nie walczy o środowisko z powodu głębokiej troski o nie, tylko ze względu na swoje nieuświadamiane intencje, np. potrzebę walki z tymi, którzy myślą inaczej. A to nigdy nie prowadzi do porozumienia. W ten sposób umacniają wręcz postawę zamykania się na ekologię. Postrzegając kogoś jako odmieńca, zamykając go w getcie czy w puszczy, odgradzając się od niego w eleganckich osiedlach za kratą, chronimy się przed przeżywaniem dylematów. Gdybyśmy dopuścili idee, o które walczą ekolodzy, musielibyśmy na co dzień bardzo się męczyć, wciąż podejmować decyzje - czy to dobrze dla ziemi, czy to dobrze dla mnie. Tak jak młode matki, kiedy decydują o pieluchach dla swoich dzieci. Chciałyby używać jednorazowych bezżelowych, ale takich nie ma, bo wyparły je z rynku tańsze, choć trujące ziemię. W tetrowych często dzieciom odparza się pupa. Matka musi więc wybierać między dobrem dziecka a dobrem ziemi. Łatwiej jest umieścić niewygodne myśli w brodatych oszołomach z puszczy przykutych do drzewa i uwolnić się od dylematów.
Ekolodzy nowej generacji
Spis treści
Strona 2 z 4