Problemów nie należy rozwiązywać, wystarczy poczekać, a rozwiążą się same - tak mówiła moja koleżanka wiele lat temu. Coś podobnego wyczytałam ostatnio w książce "Tańcz, tańcz, tańcz" Murakamiego. Dla mnie to najtrudniejsza rzecz na świecie: czekać. Nie umiem, skręca mnie, zwoje mi się przegrzewają od myślenia co robić i popadam w rozpacz, kiedy nic z tego co wymyślę nie działa.
W czekaniu najgorsze jest to, że nie wiadomo jak długo potrwa. I jeszcze na dodatek może się okazać, że czekaliśmy na Godota, czyli kogoś lub coś, kogo (czego) nie ma i nigdy nie nadejdzie. Aż mi mrówki chodzą po krzyżu kiedy pomyślę o tych, co siedzieli w jakichś łagrach i już mieli wyjść na wolność, już się prawie doczekali i nagle przedłużano im karę. Ja bym chyba oszalała. A jednak czasem czekanie to dobra strategia. Weźmy takiego geparda, lwa czy panterę. Leży takie zwierzę, niby śpi, ale czujnie (byle w dobrym miejscu) i w końcu ofiara znajdzie się w jego polu rażenia. Czekanie kłóci się z moją naturą, która uważa, że trzeba coś robić, aktywnie mieszać w rzeczywistości, żeby zmienić niekorzystną sytuację. To chyba dla mnie są rady psychologów, żeby robić cokolwiek, nawet pozostającego obok głównego problemu - wyśmiane w artykule n.t. prasy kobiecej przez prof. Magdalenę Środę. No bo cóż wspólnego z utratą pracy, zamówień czy krachem w rodzinie może mieć uprawianie chińskiego rysunku tuszem, uczenie się tureckiego, czy robienie biżuterii? Dla mnie ma. Bo jak nie mogę rozwiązać zasadniczego problemu to takie fiu bździu utrzymują mnie w ruchu i nie pozwalają wylądować na samym dnie dołu giganta.
Anna Ławniczak,
redaktor naczelna