„Nie wiem po co żyję, nie wiem co tu robię, ale mam marchewkę i ją sobie skrobię”. Coś mi się zebrało na cytaty. Ten napis zdobił ścianę przejścia podziemnego pod Placem na Rozdrożu w Warszawie, pod koniec lat osiemdziesiątych i jeszcze w dziewięćdziesiątych.
Wtedy, gdy były tam puste ściany a nie sklepy, stragany i stoiska. Rozszalało się wówczas graffiti i kto żyw wypisywał swoje mądrości farbą w spreju. Sentencja o marchewce dostarczała mi za każdym razem, kiedy tamtędy przechodziłam, wiele radości i zachwytu nad niemal buddyjską prostotą koncepcji sensu życia. To dobry sposób na trudne czasy. Znaleźć swoją marchewkę – można ją skrobać, wycinać z niej gwiazdki, ugotować na obiad, ozdobić nią twarz bałwana. Marchewkowy minimalizm oczekiwań może się zmienić w całe pole zadowolenia.
Anna Ławniczak,
redaktor naczelna