Przyjechał do Polski model Thierry Muglera – Rick Genest, cały od stóp do głów wytatuowany we wzór rozkładającego się ciała. W telewizji powiedział, że ksywkę Zombie Boy dali mu koledzy w szkole, kiedy lekarzom udało się wyłuskać z jego głowy guza mózgu i darować mu życie. W wywiadzie wyznał, że tatuaż odkrywa to, co on ma w środku. I że kiedy go zrobił stał się łagodniejszym i milszym człowiekiem. Czy kreacja Zombie Boy'a to kolejny sposób na bycie innym, próba poradzenia sobie z instynktem śmierci, a może kolejny akt potyczek człowieka z własnym ciałem?
Kiedy pierwszy raz spojrzałam na jego fotografię, pomyślałam sobie – następny czubek, który dla bycia zauważonym zrobi z siebie widowisko. Kanadyjczyk Rick Genest, który w dzieciństwie chciał być żółwiem z "Wojowniczych żółwi ninja" (The Teenage Mutant Ninja Turtles), a potem został wielbicielem horrorów, zwłaszcza filmu "Noc żywych trupów" (Night of the Living Deads) George'a A. Romero, wydał ponad 4000 dolarów kanadyjskich na tatuaż całego ciała. Spędził na zabiegu 24 godziny. Dziś Zombie Boy nosi na skórze swój szkielet, wnętrzności, mózg i jeszcze robaki, które go zjadają. W wywiadzie udzielonym trzy lata temu wyznał, że kiedy zrobił tatuaż stał się łagodniejszym, pogodniejszym człowiekiem. „Przedtem nie znosiłem wszystkich i wszystkiego” – powiedział. Czyżby wyrzucił horror ze środka siebie na zewnątrz? A może poczuł się lepiej, bo ludzie zaczęli go zauważać na ulicy, robić sobie z nim zdjęcia, zapraszać na imprezy, do baru. Kto by nie chciał być gwiazdą...
Nie znam Ricka i nie znam odpowiedzi na te pytania. I nie podzielam też fascynacji obscenicznością oraz makabrą w sztuce. Bo Zombie Boy nie jest bynajmniej pierwszym ani najbardziej szokującym przykładem takiej postmodernistycznej kreacji. Wobec wyczynów performera Jima Rose, który na oczach publiczności rozciągał sobie penisa za pomocą przywieszonych do niego dwóch żelazek, tatuaż Zombie Boy'a jest dziecinną igraszką. Inny artysta, Chris Burden poddawał się ukrzyżowaniu na Volksvagenie, czołgał po rozkruszonym szkle i wystawiał rękę na postrzał. Słynna jest również akcja „Reinkarnacja św. Orlan” dokonana przez francuską artystkę Orlan. Wykonała ona za pomocą programu komputerowego portret idealnej twarzy złożonej z fragmentów wybranych przez nią portretów kobiet malowanych przez wieki, i zamówiła taką twarz u chirurga plastyka. Operacja była transmitowana na żywo. Specjalnie na tę okazję ściany w sali operacyjnej pomalowano na jaskrawy odcień zieleni kontrastujący z barwą krwi, lekarze i pielęgniarki byli poubierani w stroje od znanych projektantów, a Orlan wygłosiła expose, że zmiana ciała, może wpłynąć na zmianę umysłu, tak jak medytacja, uprawianie jogi czy inne ćwiczenia duchowe.
Myślę sobie, że te makabreski z ciałem muszą się dziać. Bo gdzieś, w jakimś miejscu naszej kultury i naszego jestestwa musi wyjść to, co nosimy z nadania – instynkt śmierci. Jeśli nie potrafimy dawać sobie z nim rady we własnym wnętrzu, to przejawia się na rozmaite, inne sposoby. A poza tym jest w tym coś schyłkowego, fin de siecle'owego, choć przełom wieków mamy już dziesięć lat za sobą. Atmosfera rozkładu, rozpadu, bo coś musi umrzeć, żeby mogło narodzić się coś nowego. Jakieś inne spojrzenie na świat, odświeżony stosunek do wartości, nowa estetyka? A jeśli nic się nie zmieni? To makabra.
Anna Ławniczak