MROKI KAMPANII
Tym, co najbardziej zaskakuje w tym filmie jest bijące niemal z każdej sceny poczucie chłodu. Sączy się ono bezustannie z elegancko zakomponowanych kadrów filmu. Jest szary, pochmurny marzec, trwają prawybory prezydenckie w USA, w stanie Ohio. Ściera się ze sobą dwóch kandydatów demokratów. Odbywają się regularnie debaty telewizyjne pomiędzy nimi, a na co dzień trwa wielka przepychanka medialna, wojna na brudy, haki, i haczyki, w którą konkurenci bezpośrednio się nie angażują.
W tym codziennym rynsztoku nurzają się z profesjonalną lubością spece od politycznego marketingu. Są to dwaj starzy wyjadacze – Paul Zara (Seymour Hoffman), szef kampanii gubernatora Mike'a Morrisa (George Clooney) i Tom Duffy (Paul Giamatti), który prowadzi kampanię, jego konkurenta, senatora Pullmana (Michael Mantell). Jest jeszcze młody, choć już doświadczony w polityczno-medialnych bojach wilk, Stephen Meyers (Ryan Gosling), prawa ręka Zary, rzecznik prasowy sztabu Morrisa. To głównie jego działaniom i skrytym wątpliwościom towarzyszymy my, widzowie.
Clooney jako reżyser nadał filmowi ton rzeczowej, nieco kostycznej analizy zaczerpnięty jak się zdaje z dramatu Beau Willimona, który był pierwowzorem scenariusza (nominacja do Oscara za najlepszy scenariusz adaptowany). Willimon znał zresztą te sprawy z autopsji – wielokrotnie pracował przy kampaniach wyborczych. To, że dobrze wie o czym opowiada po prostu się czuje.
Ten mocny dystans do polityki jako takiej może dziwić o tyle, że w nawet najgłośniejszych filmach o mechanizmach amerykańskiej polityki pojawiało się prędzej czy później (raczej prędzej niż później) przekonanie, że tamtejszy system, acz z pewnością niedoskonały, jest ze swej istoty demokratyczny i pomimo wynaturzeń czy poważnych wypaczeń zdolny do skutecznej regeneracji. Bo chociaż można zaobserwować wiele oczywistych i niejako nieuniknionych niedostatków jest tenże system w ostatecznym rachunku funkcjonalny i pomimo różnych przekroczeń oparty na mocnych moralnych fundamentach. Taka opinia utrzymywała się przez wiele lat, przetrwała w głównym nurcie amerykańskiego kina nawet burzliwą epokę kontestacji. Wystarczy wspomnieć wachlarz utworów na zbliżony temat od, dajmy na to klasycznego „Tego najlepszego” (The Best Man, 1964) Franklina J. Schaffnera po „Ukrytą prawdę” (The Contender, 2000) Roda Lurie, a nawet złudnie prostoduszne, w gruncie rzeczy subtelnie przewrotne i zaskakująco przenikliwe „Barwy kampanii” (Primary Colors, 1998) Mike' a Nicholsa, by przekonać się, że prze lata nie tak wiele się zmieniło. W przypadku filmu podpisanego przez George'a Clooneya pojawia się jednak nowy ton i wybrzmiewa zdecydowanie: system nigdy nie był tak doskonały jak was przekonywano, i w co sami chcieliśmy wierzyć, a ostatnio w tempie przyspieszonym się degeneruje. Taki wniosek można wysnuć z tego utworu. Nie są to rzecz jasna stwierdzenia szczególnie odkrywcze jeśli chodzi o badania uniwersyteckich politologów czy publicystykę. Ale jeśli idzie o kino to i owszem. Tym bardziej, że to właśnie Clooney kręcił jako reżyser głośne filmy zaangażowane, wprost wyrażające poparcie dla liberalnego skrzydła demokratów. To on zrealizował słynny film „Good Night, and Good Luck” (2005), nasycony złudną tęsknotą za dawnymi czasami, latami 50., kiedy to klimat społeczny bywał wielce paskudny, ale za to karty ponoć jasno rozdzielone. Źli byli prawicowi „łowcy czarownic” na czele z obsesjonatem senatorem McCarthym. Dobry był lewicujący dziennikarz Edward Murrow, nieustraszony obrońca prawdy i rozsądku. Dlatego pewnym zaskoczeniem, zaskoczeniem znaczącym jest fakt, że Clooney nakręcił film według własnego określenia „cyniczny”, gdzie politykę przedstawił jako bezwzględną grę, gdzie skuteczność jest naczelną zasadą, a reszta to właściwie niewiele więcej niż mydlenie oczu wyborcom.
W „Idach marcowych” mamy dość poruszającą analizę stanu nie tylko partyjnych metod działania, ale i państwa, w dobie postpolityki. Tyle że przedstawioną w formule zręcznego realistycznego i świetnie zagranego thrillera utrzymanego w doskonałym rytmie, z bezbłędnie i wiarygodnie rozmieszczonymi zwrotami akcji. Narkotyk władzy i przymus sukcesu wydają się tu wręcz wszechobecne. Nie tu ma przy tym łatwego moralizowania, to raczej dość beznamiętne studium mechanizmów działania nowoczesnej amoralnej politycznej machiny. Prowadzą ją ambitni i zarabiający krocie specjaliści. To ostatecznie ich głosu słuchają politycy, choć rzecz jasna zachowują sobie prawo do wymiany ekipy, jeśli są z niej niezadowoleni. Okazuje się, że takie traktowanie polityki ma dalekosiężne skutki o czym dobitnie świadczy wątek kupczącego skutecznie głosami elektorów czarnoskórego polityka, senatora Thompsona (Jeffrey Wright). Wszystko ma tu swoją cenę, precyzyjnie ukazaną. Nie bez powodu w sztabie kampanii bardzo często rozbrzmiewają telefony od sponsorów. Lobbing i polityczny piar to dwa filary na których według twórców filmu wspiera się coraz bardziej chwiejny gmach amerykańskiej polityki. Proces ewolucji postępował stopniowo. Dziś jesteśmy już w jego bardzo zaawansowanym stadium – sugerują twórcy filmu i nie dają wielkiej nadziei, by ten trend udało się łatwo odwrócić. Nie bez racji wprowadzono na ekran nieobecną niemalże w dramacie postać gubernatora. Możemy zobaczyć jak ten charyzmatyczny przystojniak, łatwo rezygnuje z zasad jakimi rzekomo się kieruje. Widzimy jak sobie wyznacza kolejne moralne granice i jak łatwo te kolejne „nieprzekraczalne” linie przekracza. Znowu wyznacza granicę tym razem ponoć absolutnie szczelną. I znowu ją łamie w imię wygranej – to powtarza się kilkakrotnie. Ofiarami w tym świecie bezlitosnych graczy może okazać się nie tylko degradujący się polityczny system, ale wciągnięci w jego wir ludzie. To przesłanie brzmi rzeczywiście mocno. Zwłaszcza, gdy widzimy, jak reagują na ludzki dramat wynikający z chwilowej słabości spece od wygaszania afer.
Największą zaletą filmu Clooneya jest może to, że mrok który opisuje nie ma w sobie tandetnych demonicznych elementów, ale wydaje się w swej zwyczajności nieunikniony. I to jest dopiero przerażające.
Tomasz Jopkiewicz
Idy marcowe (Ides of March) – dramat polityczny, USA 2011, reż. George Clooney.