Najala
Wudu, a właściwie vodoun, wśród mieszkańców wsi, w której mieszka Katana, cieszy się ogromną popularnością. Wyznawcy tej religii są potomkami zachodnioafrykańskiego plemienia Youruba. ‘Vodoun’ to w języku tubylców ‘duch’. Swoimi korzeniami sięga animizmu i sześciu tysięcy lat historii Afryki. Łączy wiarę w jednego boga z kultem licznych miejscowych duchów oraz świętych katolickich. Katana tłumaczy nam po drodze, że duchy (loa) mogą być dobre, wspomagające (loa rada), ale też potrafią szkodzić (loa petro). To od szamanki zależy, które nas poprowadzą. W czasach kolonialnych, gdy chrześcijaństwo i islam były prawnie usankcjonowanie w Kenii, ta forma religii została zepchnięta do podziemia, a kapłanów wudu więziono a nawet zabijano. Dzisiaj vodoun egzystuje obok innych religii, a z usług szamanów (houngan) korzystają tutejsi protestanci i katolicy.
W miarę zbliżania się do domu szamanki tracimy ochotę do rozmów. Tym bardziej, że słońce jest już coraz niżej. Dosyć długo zwlekałyśmy z tą osobliwą wycieczką. Co będzie, gdy zapadnie noc? Jak wrócimy? Nasza odwaga powoli topnieje. Co tu dużo mówić, trochę się boimy tego, co nas czeka.
Katana wskazuje na chałupę. Nie różni się niczym od innych. – To tu – mówi i każe nam usiąść na niskiej drewnianej ławce. Wokół domu szamanki biegają małe brudne dzieci. Naprzeciw wejścia do chałupy kilku mężczyzn siedzi na przewróconych do góry dnem skrzynkach. Piją przez słomkę z butelek jasne palmowe wino, patrzą na nas, żartują. Ale wystarczy próba wyjęcia aparatu fotograficznego, by przyjazna atmosfera zmieniła się na wrogą. Fotografia kradnie dusze. Dlatego nie wolno tu nikomu robić zdjęć. Szybko chowamy więc aparaty. Trudno, nie będzie pamiątek. Za plecami mężczyzn leżą dwie kozy przywiązane sznurkiem do drewnianych drągów, stanowiących konstrukcję sąsiedniej chałupy, między nimi wyskubują niewidzialne ziarna kurczęta. Rytualne? Mała, może czteroletnia dziewczynka skacze na jednej nodze. W przerwach kopie jedną z kóz w brzuch. Zwierzę kuli się ze strachu na jej widok, ale nikt nie zwraca małej uwagi. – Po co oni tu siedzą? – Dorota pokazuje głową na mężczyzn. Nie ma co się dziwić. Chałupa szamanki to przecież miejscowy ośrodek kultury. Jeśli we wsi coś się dzieje, to właśnie tu. Spoglądamy niepewnie po sobie. Jesteśmy zdenerwowane. Jeszcze czas, jeszcze możemy zrezygnować... Ale właśnie z chałupy wychodzi wysoka postawna kobieta. To szamanka Najala. Może mieć około czterdziestki. Trzyma się prosto, jak wszystkie kobiety nawykłe do noszenia ciężarów na głowie. Czarne włosy upięła wysoko, ma na sobie ciemnoniebieską spódnicę i wzorzystą bluzkę. Obrzuca nas badawczym, przenikliwym spojrzeniem. Taksuje wzrokiem. Jakby mówiła, zobaczymy, ile jesteście warte. Niby nic, a jednak przenika mnie dreszcz. Najala rozmawia z Kataną i po chwili oboje znikają w chacie. – Trzeba uzgodnić cenę – przytomnie zauważa Sylwia i idzie za nimi. No właśnie, nie wiadomo, czy nas na wudu stać. „Może nic z tego nie będzie...” myślę i czuję dziwną ulgę. Ale nie ma odwrotu. Sylwia wynegocjowała korzystną stawkę: 10 dolarów od całej trójki. – Która pierwsza? – pyta, ale jakoś żadna się nie wyrywa. – No dobrze, skoro tam już byłam, idę – Sylwia podejmuje męską decyzję. Dorota wyraźnie straciła rezon. Emocje. – Cała się trzęsę – mówi i sięga po papierosa. Czuję podniecenie.
Żona dla Kenijczyka
Siedzimy na ławce oparte plecami o ścianę chałupy szamanki. Przysiada się do nas kolega Katany. Ma bardzo ciemną skórę, jak wszyscy, którzy pochodzą z zachodniej Kenii (mieszkańcy wschodu są jaśniejsi). Nazywa się Charo i handluje na plaży breloczkami do kluczy z drewna, które udaje heban. Charo ma 25 lat i marzy o białej kobiecie. Nie żeby nie podobała mu się jego skóra, ale wolałby, by jego dzieci miały jaśniejszą. Bo jaśniejsi mają lepiej, nawet w Kenii. Nawet Murzyni lepiej traktują jaśniejszych. Więc Charo nie szuka żony wśród kobiet Giriama, rozgląda się za białymi. Jego dwóm kolegom ze wsi się udało. Kazungu ożenił się z Brytyjką i teraz mieszka z nią w jedynym murowanym domu we wsi. Karisa ma jeszcze lepiej. Jego żona jest Niemką. Dla niego rozstała się ze swoim pierwszym mężem, Niemcem. Przez cały rok mieszkają w Niemczech, a tu przyjeżdżają na wakacje. Mijaliśmy po drodze ich rezydencję. Otoczona ogrodem i wysokim murem. Wiele osób znajduje tam pracę: w ogrodzie, przy sprzątaniu domu, w kuchni. Och, mieć za żonę Niemkę... – rozmarzył się Charo. A jeszcze lepiej Czeszkę. Dlaczego Czeszkę? Bo niedługo stąd wyjedzie, właśnie do Pragi. Tam to dopiero jest życie! Skąd o tym wie? Bo w Pradze mieszkają jego znajomi i przysyłają mu kolorowe kartki. Jak wyjedzie z Kenii, nigdy tu już nie wróci. Może tylko na wakacje... Ale z tym wyjazdem jest kłopot. Potrzebna wiza. Już dwa razy ubiegał się o nią i dwa razy otrzymał odmowę. Nie podda się. W końcu kiedyś ja dostanie... – A ty byłaś w Pradze? – pyta. –Jak tam jest? Czy tak jak w Niemczech? Czy domy są takie same? A ludzie?
Sylwia długo nie wraca. Postanawiamy z Dorotą zajrzeć do chałupy. Ale wewnątrz panują takie ciemności, że dostrzegamy tylko jej sylwetkę. Zapada zmrok, we wsi nie ma elektryczności. Nie wiem, jak wrócimy do hotelu... Przypominają mi się ostrzeżenia pilota, historie o napadach, zrywaniu złotych łańcuszków z szyi, zabieraniu biżuterii. I jeszcze informacje z przewodnika o jadowitych wężach i gadach... Z czeluści chaty wyłania się Sylwia. Jest jakaś zmieszana, nieswoja. Na nasze pytające spojrzenia, odpowiada: w porządku. Teraz kolej na Dorotę. Sylwia sięga po papierosa. Wydaje się nieobecna duchem, nic nie mówi. Do chaty podchodzi długonoga śliczna dziewczyna z przywiązanym na plecach niemowlęciem. Wymarzona modelka dla kreatorów mody. To Fatuma, ma 14 lat. Dziecko nie jest jej, pomaga w wychowywaniu go swojej siostrze. Ojciec Fatumy zmarł pięć lat temu na raka mózgu, ją i jej matkę wraz z dobytkiem „odziedziczył w spadku” brat ojca. Odtąd, jak wiele kobiet w Kenii, nie mają własnego domu ani majątku. I tak miały szczęście, bo mógł je spotkać znacznie gorszy los. Ich była sąsiadka, Sidi jest rozwódką. Mąż wyrzucił ją po prostu z domu. Kiedy próbowała walczyć o swoje prawa, brutalnie ją pobił. Teraz włóczy się od wsi do wsi, jest poniewierana i gwałcona i nikt nie chce podać jej ręki. Została zarażona wirusem HIV i koczuje na ulicach i w parkach. Fatuma wierzy, że czeka ją lepszy los. W tym roku skończy szkołę podstawową, która trwa tu osiem lat, i będzie mogła częściej pomagać swojej rodzinie. A potem może szczęśliwie wyjdzie za mąż. Siedzimy w całkowitych ciemnościach. Na niebie idealna gwiezdna mapa, ale ani śladu księżyca. Przestałam już myśleć o niebezpieczeństwach powrotu. Co będzie, to będzie. Chciałabym wizytę u szamanki jak najszybciej mieć za sobą.
Opowieści wudu
Mężczyźni wypili swoje cienkie wino i rozeszli do chałup. Fatuma pobiegła do siostry. Do Charo przysiadł się kolega. Kalume często przychodzi do szamanki. Szuka u niej ratunku na różne dolegliwości, na przykład na ból głowy lub brzucha. Ale z malarią idzie do lekarza. Bo na malarię szkoda czasu szamanki, wystarczy lekarz. Żeby wudu pomogło, trzeba w to wierzyć. Niewiernych spotyka kara. Kalume z przejęciem opowiada, jak jeden z jego kolegów wyśmiewał się z szamanów i został sparaliżowany. A innego potrącił samochód w Mombasie. Przypominam sobie opowieść o amerykańskiej reżyserce Mayi Deren, która na zlecenie magazynu „Life” w 1947 roku wzięła udział w obrzędzie tańca wudu. Według afrykańskich przekazów w trakcie takiego tańca bogowie wybierają ciała, w które chcą wejść. Maya chciała się przekonać, ile jest prawdy w opowieściach o wudu. Naraz w trakcie tańca poczuła odrętwienie całego ciała i nie do opisania ból, rozsadzający jej czaszkę. Zanim na kilka godzin straciła przytomność, zaczęła się modlić. I wtedy usłyszała wołanie „Erzulie”. Potem dowiedziała się, że tak nazywa się bogini czystości i miłości, utożsamiana w Kenii z Marią Panną, ale mająca w sobie również cechy Wenus. To właśnie bogini Erzulie weszła w ciało dziennikarki. Po tym wydarzeniu Maya zmieniła swój sceptyczny stosunek do wudu i zaczęła dostrzegać w tej wyjątkowej religii cenne wartości etyczne. Kilka lat temu pewien polski reżyser sprowadził szamankę wudu, aby odblokowała psychicznie debiutującą na ekranie amatorkę. Swoją rolę rzeczywiście zagrała, jakby była w transie, a potem w wywiadach opowiadała o przekłutym pajacyku, powieszonym na drzwiach jej pokoju i psychicznej presji, jaką wywierał na nią reżyser. Po premierze filmu zniknęła dla publiczności, podobno wymagała opieki psychiatry. Literatura o wudu pełna jest dramatycznych historii o niedowiarkach. Nie będę opisywała, ile kar spłynęło na pewnego kapitana, który spędził kilka lat w Afryce i po powrocie do Londynu spisał, wbrew ostrzeżeniom szamanów, swoje obserwacje... Czy uwierzycie, że kiedy pisałam te słowa, zapalił się monitor mojego komputera?! Usłyszałam wybuch, zobaczyłam załamujący się obraz, poczułam swąd. Szybko wyciągnęłam wtyczkę z kontaktu. Musiałam przerwać pracę, by kupić nowy monitor... Czy uda mi się dokończyć ten tekst?