To jedna z takich podróży, które na zawsze pozostają w pamięci. Dzisiaj patrzę na wszystko z perspektywy, jaką daje czas; pozostawia czyste, nieskażone emocjami wspomnienie – kraju życzliwych, pełnych naturalnego dostojeństwa ludzi. Souki w Libii są chyba jedynymi miejscami w świecie arabskim, gdzie nikt nie ciągnie za rękaw, nie namawia do kupowania; co najwyżej zobaczymy uśmiech lub usłyszymy: welcome to Libya. Szczery, „niehandlowy” uśmiech, życzliwość za darmo, to rzadkie – i jakże odświeżające!
Trudno się dziwić, że ci, którzy pracowali ongiś w tym kraju, wracają do znajomych miejsc z rozrzewnieniem – każdy ma swoje podróże sentymentalne. A nasze gospodarcze związki z Libią mają długą historię – polskie firmy uczestniczą w poszukiwaniach nowych źródeł ropy i gazu, prowadzimy prace kartograficzne i budowlane, badania sejsmiczne. Ponad 90 proc. powierzchni kraju zajmują pustynie – Sahara, Pustynia Libijska oraz półpustynie, na których zdarzają się oazy. W głębi kraju panuje suchy klimat zwrotnikowy, który na wybrzeżach przechodzi w śródziemnomorski. Opady zdarzają się rzadko, zwłaszcza wewnątrz kraju. Libia pozbawiona jest stałych rzek. Ten ogromny kraj o powierzchni równej 1759 tys. km2 posiada jedno, podstawowe bogactwo – ropę naftową. Ale dla nas, odwiedzających, daleko ciekawsze są świadectwa minionej historii oraz magiczne piękno pustyni.
Czy wiecie, że w Libii nie istnieje turystyka indywidualna? Jedzie się w grupie – albo wcale. Ta niedogodność owocuje jednak czymś niespotykanym: wspaniałe zabytkowe miasta można zwiedzić w ciszy, którą z innych miejsc współczesnego świata wpisanych na listę UNESCO wyparły tłumy turystów. Historia Libii podobna jest do losu innych krajów położonych na afrykańskim wybrzeżu Morza Śródziemnego – rdzenna ludność berberyjska ustąpiła miejsca Fenicjanom. Po nich przyszli Rzymianie, Wandale, Bizantyjczycy. Potem były najazdy Arabów, potem zaś imperium osmańskie. Bardziej współczesna historia, to historia kolonizacji. I nowy rodzaj wandalizmu, polegający na rabowaniu skarbów historii i ich wywożeniu na drugą stronę Morza Śródziemnego. Niektórzy nazwali te działania „ratowaniem zabytków”, wiele z „uratowanych” nigdy nie wróciło do afrykańskich muzeów, i, zapewne, nie wróci. W dalszym ciągu jednak zwiedzanie libijskiego wybrzeża jest prawdziwą ucztą duchową. Odwiedzamy trzy miasta – kolonie, założone przez Fenicjan, które za czasów panowania rzymskiego przeżywały okres prawdziwej świetności – to Oea (dzisiejszy Trypolis), Sabrata i Leptis Magna – tworzące niegdyś Tripolis, czyli „trójmiasto”. Poddane zwierzchnictwu Kartaginy, w 46 r p.n.e. po zwycięstwie Cezara, włączone zostały do nowo założonej prowincji Africa Nova.
Z Leptis Magna pochodził cesarz Septymiusz Sewer (193–211) i – ze zrozumiałych względów – po jego dojściu do władzy miasto to przeżywało prawdziwy rozkwit. Spacerujemy więc w ciszy i skupieniu po starożytnym „Wielkim Leptis”, jednym z najlepiej w świecie zachowanych pozostałości miast rzymskich. Oglądamy Łuk Septimusa, Łaźnie Hadriana, pozostałości forum, wspaniały amfiteatr. Białe i kremowe marmury, smukłe kolumnady na tle intensywnie błękitnego nieba, wszystko to ożywia wyobraźnię – i budzi szacunek. Te same wrażenia czekają nas w nieodległej Sabratha. Całości dopełniają eksponaty zgromadzone w muzeach, szczególnie w muzeum w Trypolis.
A kiedy już nasycimy wyobraźnię obrazami życia sprzed tysięcy lat, samolot zabierze nas do Sebha – sporego ośrodka miejskiego (ok. 115 tys. mieszkańców) w południowo–zachodniej części Libii, stolicy historycznego regionu Fezzan. Stamtąd już tylko krok na pustynię – jadąc w stronę naszego campingu, po obu stronach mijamy plantację winogron. Na tle żółci widocznych w oddali, olbrzymich wydm, w rozedrganym od gorąca powietrzu widok zdaje się być prawie nierealny. Ale magia dopiero na nas czeka. Nazajutrz, pośród olbrzymich, 300-metrowych wydm oglądamy obrazy cudowne; oczka jezior zagubionych pośród piasków, widok z opowieści tysiąca i jednej nocy, którym bardzo długo sycimy oczy i duszę. Do snu ułożymy się na wydmie, wysoko nad jeziorem Gabroun. Ale tymczasem przeżywamy zachód słońca nad wydmami i nad jeziorem.