Odległości w Etiopii mierzy się dniami podróży, a nie kilometrami. Ale wielogodzinna jazda samochodem nie nuży. Bo zamiast nudnej monotonii autostrady mamy fascynujące doznanie przestrzeni i piękna. Za oknami piętrzą się szczyty gór Siemen o alpejskiej urodzie. Potem ascetyczna, pustynna depresja Dankil. Odkute w skale kościoły Lalibeli, średniowieczne zamki Gondar i jeziora Wielkiego Rowu Afrykańskiego. Krajobrazy na zawsze zostają pod powiekami. Ale najbardziej niezapomniane było dla mnie mistyczne uniesienie i doświadczenie serdecznej bliskości z ludźmi podczas święta Timkat.
Gondar - renesans w środku Afryki
Otoczone lasami, zasobne w wodę, na skrzyżowaniu ważnych szlaków handlowych, przez ponad dwieście lat Gondar było sercem Etiopii. Towary napływały zarówno z Doliny Nilu (złoto i niewolnicy) jak i z bogatych terenów na południu (kawa), aby płynąć dalej, przez Morze Czerwone. W tym czasie równie ważny stał się szlak wiodący na zachód, łączący Etiopię z Egiptem via Sudan. Miasto rozwinęło się prawdopodobnie z istniejącej na tym terenie osady, ale handel przyciągnął wiele innych nacji: Ormian, Greków, Persów, Portugalczyków, Oromo i Felaszy. Ta różnorodność nie pozostawała bez wpływu na kulturę, architekturę i sztukę. Imperium nie przetrwało długo, osłabiane rozłamem w ortodoksyjnym kościele etiopskim, brakiem prawa sukcesyjnego i intrygami dworskimi. Po Gondar nastąpiły wieki anarchii, rządów lokalnych książąt pozbawionych silnej władzy centralnej.
Szczególną architekturę cesarskiego Gondar zapoczątkował zamek-pałac Fasilidesa, zbudowany jako pierwszy na ogromnej przestrzeni, zamkniętej 12 bramami. Taki był początek imperialnego miasta-enklawy – w środku istniejącego już miasta. Po śmierci cesarza w 1667 roku kolejni władcy „dostawiali” tam swoje pałace, budowali biblioteki, kościoły, sale koncertowe i stajnie. Zbudował swój pałac Johannes I, syn Fasilidesa, i Yasu I, następca Johannesa. W ich architekturze wyraźne są wpływy portugalskie, ale oprócz nich kompleks pałacowy jest istną Wieżą Babel wszelkich wpływów i stylów – z rzymskim i aksumickim kształtem okien, berberyjskimi łukami i wschodnimi wieżyczkami. To tak, jakby każdy pracujący tam rzemieślnik dodał coś ze swej kultury i swych umiejętności tworząc w ten sposób całość jedyną w swoim rodzaju.
Ruszamy w drogę
Nasz samochód mozolnie wspina się na wysokość ponad 3500 m n.p.m. po to tylko, żeby za chwilę serpentynami opaść półtora tysiąca metrów niżej. Mijamy wioski otoczone drewnianą palisadą. Okrągłe, kryte strzechą domy o szkielecie z eukaliptusa „otynkowane” są gliną wymieszaną ze słomą z tiefu (tief – endemiczny rodzaj zboża, powszechnie używanego między innymi do przygotowania yndżery - kwaskowego chleba w postaci dużych, szarych naleśników). Ogromne toboły kołyszą się na głowach kobiet w białych szalach szema. Chłopcy zagarniają stada niesfornych kóz.
Ze wszystkich dni i godzin w drodze, ze wszystkich przydrożnych spotkań i twarzy, hamowań i przyspieszeń, został we mnie jeden obraz: zachód słońca, czas, kiedy ludzie załatwiwszy swoje dzienne sprawy wracali do domów. Od wodopoju niosło się beczenie kóz, porykiwania krów i pokrzykiwania dzieci. Mężczyźni w gabi przerzuconych przez ramię na kształt togi, kije oparte na ramionach, kobiety otulone w szema, wszyscy śpieszyli do wioski. W powietrzu unosił się zapach dymu i yndżery. Pomarańczowo–błękitne powietrze otulało ziemię w kolorze ochry, zielone drzewa, białe sylwetki ludzi i stada zwierząt. Obraz z Biblii na chwilę ożył i nabrał kolorów, ale jego dotkliwie piękno gasło z ostatnimi promieniami słońca.