Zaufanie to czuły barometr związku. Na początku coś sobie przyrzekamy. W dobrej wierze. A potem... No cóż wpadki są na porządku dziennym. Kobieca mądrość ludowa mówi, że zaufanie zaufaniem, ale odrobina kontroli nie zawadzi. Odrobina, czyli ile? Prosić o rozkład dnia, ścigać telefonami, sprawdzać w pracy, czytać SMS-y, śledzić? W którym momencie zaczyna się zazdrość, nieufność albo wręcz obsesja?
Drobne oszustwa, kłamstwa i zdrady nie są tylko męską przypadłością. I od tego stwierdzenia trzeba zacząć rozmowę o zaufaniu w związku. Bo kto najbardziej chce kontrolować drugą osobę? Prawda jest okrutna - ten kto sam nie ma pewności czy zdoła dochować wierności i potrafi być całkiem szczery wobec partnera. Taką grę uprawiamy wszyscy nagminne. Im bardziej sami boimy się własnej zdolności do oszukiwania i kręcenia, im mniej w nas pewności, że sami nie ulegniemy fascynacji kimś innym, tym chętniej umieszczamy takie cechy w partnerze. Trudno nam mu w pełni zaufać i w ten czy inny sposób chcemy go kontrolować. Sami w głębi duszy nie zasługujemy na zaufanie, ale okropnie nie chcemy się do tego przyznać. Obarczamy więc takimi cechami partnera i walczymy z nimi, a przy okazji z nim. Ten mechanizm nazywa się projekcją i jest przez nas niesłychanie często wykorzystywany. Chroni nasz obraz we własnych oczach, ale niestety często zakłóca związek. Bo osoba podejrzewana przede wszystkim czuje dyskomfort i ma poczucie niesprawiedliwości. Nakręca się niebezpieczna spirala niechęci, która może podejrzenia zamienić w samospełniająca się przepowiednię. Jeśli o czymś stale myślisz i się tego spodziewasz - to ci się w końcu zdarza. Co prawda znacznie częściej sprawdza się to wobec zdarzeń nieprzyjemnych, ale taka to już nieznośna złośliwość bytu.
Dlaczego nie mogę zaufać
Oto jest pytanie, które trzeba sobie zadać, jeśli na samym starcie związku myślimy o tym jak partnera najlepiej skontrolować, żeby nie zostać zaskoczonym. Odpowiedź może być najprostsza z możliwych - bo już raz zwiedziono moje zaufanie. Powód tyleż zrozumiały, co co pozbawiony sensu. Wykorzystanie naszego zaufania boli i rani, to prawda. Ale kiedy czegoś takiego doświadczymy zbyt łatwo ulegamy generalizacji - czyli zaczynamy uważać, że WSZYSCY są niegodni zaufania i NIKT nie jest uczciwy i szczery. I my musimy teraz chronić się murami nieufności i kontroli, by nie narazić się na kolejne skrzywdzenie. A to oczywista bzdura! Na podstawie jednego przypadku nie mamy prawa do wyciągania takich wniosków. I choć oczywiste jest, by nie ufać w ciemno i obserwować osobę, z którą mamy zamiar być, oceniając czy istotnie zasługuje na nasze zaufanie, to nie można też w ciemno założyć, że mamy do czynienia z krętaczem. Jeśli nie możemy nikomu zaufać, to powinniśmy się przede wszystkim zastanowić, czy można zaufać nam. Czy z granitową pewnością możemy przysięgać, że NIGDY nie zakochamy się w innej osobie? Że nie będziemy próbować partnerem zamanipulować, by robił to, czego oczekujemy? Ukrywanie prawdziwych intencji to też kłamstwo, tyle że zamaskowane terminem kobieca dyplomacja. I tu dochodzimy do drugiej strony medalu, którego orłem jest zaufanie. Niezbędna reszka to wyrozumiałość. Nie każdy brak szczerości czy ukrycie swoich intencji zasługuje na miano wykroczenia przeciwko zaufaniu. Czasem można to po prostu uznać za czyjąś słabostkę tolerować, wybaczyć, uznać, że taki jest wewnętrzny koloryt tej osoby. Ważne żeby to działało symetrycznie. Byśmy i do siebie, i do partnera przykładały tę sama miarę.
Na pewno mi to zrobisz
Czasem takie założenie przyjmujemy, choć nie zdajemy sobie z tego sprawy. Działa ono bowiem w naszej nieświadomości. To ona sprawia, ze wybieramy sobie kogoś, kto nie jest godny zaufania. Nawet inni ludzie mogą nas przed taką osobą ostrzegać, ale pozostajemy ślepe. Dowodzimy, że tym razem będzie inaczej, że trafiłyśmy na wyjątkowego mężczyznę, albo wierzymy święcie, że tym razem nie damy się nabrać. Nie kontrolujemy go więc wcale, więcej nie widzimy nawet tego co dostrzega całe otoczenie. I koniec końców znów znajdujemy się na lodzie - oszukane, zdradzone, wykorzystane, może nawet okradzione. Jasne, że nic nie usprawiedliwia takich facetów, ale zastanawianie się nad nimi nie ma większego sensu, bo ich nie zmienimy. Ważniejsza jest odpowiedź na pytanie: dlaczego wciąż wybieramy sobie takich mężczyzn? Do czego nam są potrzebne te ciosy, które otrzymujemy? Po co tkwimy w roli zawiedzionej i wykorzystanej? Właśnie w tym kryje się tajemnica naszych nieudanych związków. Odgrywanie pokrzywdzonej może nam potwierdzać obraz złego i okrutnego świata, złych i paskudnych mężczyzn. A podtrzymywanie takiego obrazu świata może służyć nam do unikania wzięcia odpowiedzialności za własne życie, albo chronić nas przed zbudowaniem prawdziwego związku z porządnym mężczyzną. Powody naszego postępowania są często bardziej pokrętne niż nam się wydaje na pierwszy rzut oka.
Kontroluję, więc rządzę
To bardzo częsty powód nieufności i podejmowania rozmaitych kroków, by partnera trzymać krótko, śledzić każdy jego krok, cenzurować znajomości, liczyć jego pieniądze i nie pozwalać mu na żadne tajemnice. Deklarowana przyczyna jest oczywiście inna: mężczyźni są jak dzieci, nie potrafią oprzeć się okazji i trzeba sprawować nad nimi dyskretny nadzór, żeby się nie pogubili. W rzeczywistości jest to narzędzie do sprawowania władzy w związku. U jej podłoża mogą znaleźć się rozmaite przyczyny. Najłagodniejsza to realizowanie swoich macierzyńskich zapędów. Mąż - synek jest traktowany jak dziecko, albo w najlepszym wypadku jak niedowarzony nastolatek, nad którym trzeba czuwać z macierzyńską troską i czułością. Tak kontrolowany facet, któremu do pewnego stopnia może podobać się taka gra, prędzej czy później urwie się ze smyczy. W końcu pryśnie jednak, zwłaszcza jak prawdziwego mężczyznę dostrzeże w nim inna kobieta. Kontrola może też ukrywać chęć wykorzystania mężczyzny - ma być dla mnie dostarczycielem pieniędzy, prestiżu, poczucia bezpieczeństwa, ma być ojcem moich dzieci i gwarantem trwałości mojej rodziny. Najważniejsza jestem JA i moje potrzeby, które on powinien realizować. Nie pozwolę mu więc odstąpić na krok od ustalonego planu. Tak ubezwłasnowolniony mężczyzna też może się zbuntować. Przemyślność ludzka nie zna granic, i on też znajdzie w końcu sposób, by wykonać skok w bok. Znajdzie dający mu wytchnienie flirt albo znieczulający nałóg. I tym razem kontrola stanie się przyczyna przestępstwa, a nie czymś co przed nim chroni.
Ufać i budować związek
Zaufanie jest lepsze od kontrolowania. Daje szansę na budowanie związku a nie walkę i podchody, które go niszczą. Budowanie dobrej relacji, dzielenie się swymi pragnieniami, obawami, wybaczanie słabości i wad - znacznie skuteczniej ochroni związek przed rozpadem. Przeglądanie kieszeni męża, jego poczty elektronicznej czy SMS-ów czyni z nas szpiega domowego. Nie romantyczną Matę Hari, ale ubeka. Czy to fajnie być funkcjonariuszem tajnej policji? Wiele osób odpowie - ale liczy się skuteczność! Jeśli celem jest zatrzymanie męża za wszelką cenę - to może tak. Tyko, że nawet jeśli wyśledzimy jego tajny związek (czy nawet jego zaczątki) to nie ma gwarancji, że zapobiegniemy najbardziej niekorzystnemu rozwojowi wypadków. Takie policyjne metody konserwowania relacji odbierają związkowi spontaniczność i wzajemny szacunek. Jak szanować siebie samą, kiedy skradamy się jak złodziej lub tajny detektyw i inwigilujemy życie najbliższej osoby? Jak szanować kogoś, do kogo nie mamy zaufania i musimy go śledzić? A jakie uczucia budzi w nas ktoś, kto daje się robić w balona, nie zauważa, że go tropimy i znamy jego tajemnice? Czy nie politowanie i pogardę przypadkiem? Zaufanie jest darem, którym obdarzamy drugą osobę. I może zostać zwiedzione. To jest ryzyko wliczone w ufność. Nie ma takich sposobów, które mogłyby nas przed tym w 100 procentach uchronić. Nie ma takiej kontroli, która mogłaby zapobiec wygaśnięciu uczucia, kryzysowi relacji, zdradzie, porzuceniu, opuszczeniu emocjonalnemu, nielojalności, wykorzystaniu. Skuteczniejsze jest bycie blisko siebie w związku i bycie w kontakcie ze sobą samą. Szczerość wobec samej siebie uczy jak wyczuwać nieszczerość czy krętactwo innych. Także uwrażliwia na ukryte intencje ich postępowania, które nie zawsze, o może nawet rzadko wynikają z ich złej woli czy chęci zrobienia nam krzywdy. Często są wynikiem ich emocjonalnych problemów. Możemy z nimi żyć, możemy odejść, ale to zawsze jest efektem bliskości, a nie kontroli.
Anna Ławniczak