Na wynagrodzenie też nie narzeka. Jest godziwe. Ale chętnych do tej pracy zbyt wielu nie ma. Jakiś czas temu Czesław poszukiwał pomocnika. Chodził, pytał, ale długo nie mógł znaleźć chętnego. Mężczyźni, z którymi rozmawiał narzekali, że praca jest zbyt ciężka. Co może dziwić, wziąwszy pod uwagę, że w Bieszczadach jest ogromne bezrobocie.
Według Czesława najgorsze jest wybieranie z pieca węgla drzewnego i ładowanie go do worków. Ale nie dlatego, że się można poparzyć, ale z powodu kurzu, którego są tak wielkie ilości, że człowiek po takiej pracy wygląda jak Murzyn.
- Ciężko się potem domyć, ale dajemy sobie radę, choć na wypale nie ma studni - mówi Czesław.
- Jak? Po prostu bierzemy wodę ze strumienia, wlewamy do beczki, którą ustawiamy obok pieca. W ten sposób woda szybko się zagrzewa i można się kapać. Zupełnie jak w łaźni.
- Kiedyś widziałem w filmach i na zdjęciach, że wypalarnie były inne – mówię.
- Tak. To były kopce ziemne, tzw. mielerze – mówi Czesław. Układało się drewno w stos, obsypywało ziemią. Potem wchodziło się po drabince na górę, odkopywało się ziemię i sprawdzało czy węgiel drzewny jest już gotowy.
Taka metodę stosowano do końca lat 80., potem zaczęto wykorzystywać piece. Chociaż zdarzają się jeszcze ludzie, którzy stosują kopce ziemne.
Piece stalowe, tzw. "beczki", produkowały zakłady w Robczycach. Niestety, kilka lat temu fabryka została zamknięta. Ale ci, którzy nie kupili tam pieców nie narzekają. Kupują stare cysterny, przecinają je i przerabiają na „beczki”. Jak widać pomysłowość ludzka nie zna granic.
Na wypale u Czesława jest osiem pieców "beczek". – Każdy z nich trzeba załadować drewnem od dołu do samej góry, a potem rozpalić ogień – mówi Czesław. Po uzyskaniu odpowiednio wysokiej temperatury zamykamy otwór na górze "beczki", wtedy ogień równomiernie się rozkłada i dym wychodzi dolnymi małymi otworami. Bardzo ważne jest, by nie dopuścić do całkowitego spalenia drewna. Dlatego trzeba pilnować tych luftów. Nie mogą one się zatkać. Kiedy piec się dopala, ma mniej intensywny dym, wtedy piec się wystudza zalewając go wodą. W jaki sposób? Wchodzę po drabince na piec i otwieram klapę. Kolega podaje mi wiadra z wodą, którą wlewam do środka pieca. Wystarczy osiem wiaderek i piec do rana wygasa. Mimo że drewnem ładuje się cały piec, to po wypaleniu całego składu, węgla jest około połowa pieca. To co się nie spali wykorzystujemy na następną podpałkę. Następnie węgiel drzewny wkładamy do worków. Niekiedy worki się palą, bo piec nie jest całkowicie wystudzony. Po wypełnieniu workami wielkiego namiotu, który robi na wypale za magazyn, przyjeżdża tir i zabiera worki do sortowni, gdzie węgiel jest przepakowywany w mniejsze worki, grubszy węgiel idzie do sprzedaży, a miał na brykiety".
Na wypale w Bieszczadach
Spis treści
Strona 2 z 3