Kiedyś wydawało mi się, że człowiek to ma fajne życie. Nie musi lecieć na drugi koniec świata jak ptaki, by przetrwać zimę. Ani czaić się się godzinami, żeby ucapić trochę świeżego białka jak drapieżniki. Spać "na biegu" jak zając.
Potem wydawało mi się, że źle wybieram zajęcia i miejsca, więc dlatego muszę się strasznie wysilać i bać. Uważałam, że inni potrafią się lepiej urządzić, są zdrowsi psychicznie niż ja, dlatego mają łatwiejsze życie. Aż wreszcie dotarło do mnie, że człowiek, całkiem jak bocian, zając czy sówka chojnówka musi zasuwać, żeby przeżyć i mieć oczy naokoło głowy, żeby przetrwać. Boże, jak się wściekłam! Ale właściwie dlaczego? Przecież nikt nie obiecywał, że życie to raj. Podobno oczekiwanie, że się będzie miało życie wyjątkowe, na innych zasadach i według innych praw niż średnia statystyczna to rodzaj manii wielkości. Ego napompowane pogardą. A kiedy człowiek zejdzie na ziemię i uzna, że na wszystko trzeba zapracować? Czy to już mądrość? A przynajmniej dojrzałość?
Anna Ławniczak,
redaktor naczelna