Słowa, jedno z największych osiągnięć ewolucyjnych człowieka, narzędzie komunikacji, dziś są narzędziem największego zamieszania. Bo każdy rozumie je inaczej. Tak, że nijak nie da się porozumieć. Ale to nie jest wina słów, tylko intencji.
Można się słowami wymieniać w duchu porozumienia, próbować zrozumieć, co druga osoba czy druga strona ma na myśli, z czego wynika jej stanowisko. Czy istotnie nasze rozumienie tych samych słów jest tak rozbieżne? W którym miejscu możemy się spotkać? I to jest język pokoju. Można też walić się słowami jak siekierami, a potem przejść do rękoczynów łapiąc co w rękę wpadnie, by udowodnić swoje racje. I to jest język przemocy. Niby proste. Ale w praktyce ciągle słuchamy języka przemocy, dajemy się wkręcać w nadmuchiwanie złości i agresji. Próbujemy bronić racji, stawać po stronie, uczestniczymy w rozdymanych sporach, pozwalamy cudzym obsesjom karmić naszą osobistą paranoję.
Ciągle wierzę w normalną większość. Taką, co nie leci na barykady, tylko idzie z dziećmi cieszyć się Świętem Niepodległości, uczestniczy w biegu, śpiewa „My pierwsza brygada” w intencji pamięci, a nie pognębienia oponentów. Najwyższa pora skrzyknąć się i olać paranoików. Zmarginalizować ich. To tak na marginesie obchodów święta 11 listopada.
Anna Ławniczak,
redaktor naczelna