Nie został kierowcą amerykańskich ciężarówek, jak marzył po obejrzeniu filmu „Konwój”. Poszedł w ślady ojca, Andrzeja Żuławskiego i kręci filmy. Ale nie łamie wszelkich tabu i nie burzy murów tak jak on. Nie wszystkie granice trzeba przekraczać, twierdzi Xawery. Woli się zza barier lekko wychylać, wyglądać, przeskakiwać mury. Idealnie wykorzystał szansę daną przez los. Od silnych osób jakimi byli jego rodzice, aktorka Małgorzata Braunek i reżyser Andrzej Żuławski, wziął to, co najlepsze. Wychowali go wyraziści ludzie i różne kultury. Ale Justynie Kobus mówi, że jego dom to Polska. Bywa czasem niewygodny, ale tylko tu można mieszkać. Nawet, jeśli jest taki jak „Wojna polsko-ruska”.
Justyna Kobus: Twój ojciec powiedział mi kiedyś, że był przygotowany na to, że wybierzesz każdy zawód prócz... reżyserii. Ponoć patrzyłeś na filmowców bez sympatii. Co więc się zmieniło?
Xawery Żuławski: Tak mówił? Faktycznie nie tobie wielu rzeczy, które towarzyszą uprawianiu tego zawodu, zawsze jednak postrzegałem reżyserię jako magiczne zajęcie. Odkąd jako 12-latek stwierdziłem, że jednak nie zostanę kierowcą amerykańskich ciężarówek - a chciałem nim być po obejrzeniu „Konwoju” - zacząłem myśleć o reżyserii. Kiedy w kinie zachwycałem się filmem, pamiętałem o tym, że to świat mojego ojca. Mimo że ten świat pozostawał dla mnie tajemnicą, bo tata nigdy nie pozwalał mnie i bratu wejść na plan filmowy. Dopiero, gdy oświadczyłem mu, że chcę pójść w jego ślady, dopuścił mnie do niego.
Co cię drażni w filmowej branży?
Fakt, że dla twórcy, wraz z kolejnym filmem, kończy się jego prywatność, na co się nie godzę. Chcę by zajmowano się filmem jaki nakręciłem, a nie moim życiem. Są takie jego rejony, którymi nie powinniśmy się dzielić z nikim poza najbliższymi.
Jak to się stało, że wyreżyserowałeś „Wojnę polsko-ruska”? Pracował nad nią przecież Jan Jakub Kolski?
Do adaptacji powieści Doroty przymierzało się wielu reżyserów. Gdy Kolski zrezygnował, producent Jacek Samojłowicz zaproponował, bym ja się tego podjął. Po obejrzeniu „Chaosu” doszedł do wniosku, że jestem jednym z niewielu, którzy rozumieją o co w „Wojnie...” chodzi. Jestem zaskoczony, że tak to sprawnie poszło, bo wiemy wszyscy, że dziś w Polsce zrobienie filmu, i to wiernego projektowi, to karkołomne zadanie.
Ta powieść wydawała się kompletnie nie przekładalna na język kina. Gdy film powstał, grający główną rolę Szyc mówił: „Takiego filmu u nas dotąd nie było”. Co miał na myśli?
Można to skwitować stwierdzeniem: Nie było w Polsce dotąd takiej książki jak „Wojna polsko-ruska”, a film jest jej wierną ekranizacją. Cała trudność polegała na wizualizacji tego, co napisane - trzeba było w potoku słów odnaleźć stałe elementy, które tam są, Dorota je umieściła w tekście. Do nas należało ich zinterpretowanie.