Kiedy dziś mówi się o samotności, zaraz pojawia się singiel. Sam czy samotny? Z wyboru czy ze strachu? A może z egoizmu? I co to w ogóle jest ten singiel? I singielka rzecz jasna, która budzi jeszcze więcej emocji. O istnieniu pojedynczych rozmawiamy z Wiesławem Sokolukiem, seksuologiem i pedagogiem, z którym zgłębialiśmy już tajemnice Sztuki samotności.
Anna Ławniczak: Kobiety, które żyją w pojedynkę, wciąż, mimo zastąpienia określenia stara panna singielką, są podejrzane. Mężczyzn dalej ocenia się łagodniej i przyznaje im swobodę wyboru sposobu życia. Gdzie tu sprawiedliwość i równość?
Wiesław Sokoluk: Dwóch tysięcy lat nie zdmuchnie kilka dziesięcioleci. Społecznie kobieca samotność jest głęboko podejrzana. Bo utarło się, że status kobiety zależy od tego jaki gatunek spodni posiada. Tym się wcześnie nasiąka. A taki komunikat dziewczynki słyszały od wieków. I nawet te najbardziej wyzwolone często w niego wierzą. Znam mnóstwo wspaniałych kobiet, które wątpią w swoją wartość tylko dlatego, że nie znalazły życiowego partnera. Kręgi, które patrzą na siebie inaczej, inaczej się oceniają i na czym innym opierają swoją wartość są w gruncie rzeczy jeszcze bardzo wąskie. Nie można też lekceważyć wielowiekowej tradycji, ba, przystosowania ewolucyjnego.
Czy to znaczy, że ewolucyjnie kobiety nie są przystosowane do samotności?
Gorzej niż mężczyźni. Ewolucja promowała mężczyzn, którzy się wyrabiali w samotnej walce o ogień, pożywienie i ochronę swojego gniazda. Do tego doszła kultura, która wymaga od mężczyzny, żeby dawał sobie radę sam. Dlatego jesteśmy lepiej wyposażeni do radzenia sobie z byciem samemu czy z samotnością. Kobiety natura i ewolucja nastawiała na opiekę nad dziećmi czyli budowanie relacji. Współpracowały ze sobą tworząc rozmaite więzi. Trudno przekreślić głęboko wdrukowane mechanizmy biologiczne. Dlatego kobiety gorzej znoszą samotność i wiele z nich nie rozumie innych kobiet, które z różnych powodów żyją samotnie.
Czyli jednak mężczyźni mają lepiej?
Nie powiedziałbym. Najwięcej samobójstw z powodu porzucenia popełniają właśnie mężczyźni. Dlatego że mają mało więzi, mało kół ratunkowych. Średnio mężczyzna ma kobietę, którą kocha, ewentualnie przyjaciela i paru kumpli. Kiedy zostaje porzucony, to nie jest tylko kwestia załamania więzi, ale też poczucia przegranej – jak mogłem do tego dopuścić, ktoś okazał się lepszy ode mnie, zwłaszcza jeśli kobieta uciekła z jakimś delikwentem. Facet czuje bezradność i to jest dla niego bardzo trudne. Mężczyźni bardzo źle sobie z tym radzą, to fatalnie na nich wpływa. Kobiety mają większą sieć więzi. Przyjaciółki, koleżanki, rodzina – oni wszyscy stanowią siatkę ubezpieczającą, która je podtrzymuje i nie dopuszcza do upadku. Mężczyźni, którzy wspierają się na kilku linach, w przypadku gdy jedna się przerwie, nie mają dokąd spaść.
Czy to znaczy, że mężczyźni single postępują w zgodzie z naturą, a kobiety wbrew niej?
Tak jednoznacznie nie można powiedzieć. Nasz gatunek cały czas się zmienia, ewolucja trwa. Stare mechanizmy biologiczne i wielowiekowa tradycja kulturowa są niezwykle mocne, ale nowe warunki wymagają nowych przystosowań. Jak są głębokie i jak okażą się trwałe będziemy mogli powiedzieć za kilka pokoleń.
Czy współczesny człowiek, który wybiera życie samotne ma już jakieś zmiany w mózgu?
A czy single są tak naprawdę samotni? Może po prostu formuła, w której realizują więzi jest inna? Bo rozumiem, że singiel to byłby ktoś, kto nikogo nie ma, czyli nie kontaktuje się z innymi, jest aseksualny. Gdybyśmy singli wzięli pod lupę, to takich zgodnych z definicją i do niej pasujących nie byłoby znowu tak dużo. Większość buduje więzi, ma przyjaciół, jest zakorzeniona w rodzinach, z których wyszli. Główną cechą, która ich wyróżnia jest to, że nie zakładają własnej rodziny. Pytanie: z wyboru, ze strachu przed bliskością i zaangażowaniem, czy może z bezradności, w którą wpędza człowieka współczesny styl życia, uniemożliwiający godzenie różnych ról? Co się stanie jeśli nie będą potrzebowali wkładać w życie takiej aktywności jak wkładają? Na przykład stracą pracę albo osiągną status, który sobie wyznaczyli? Ważne jest też pytanie, czy to co mówią o swoim singlostwie jest racjonalizacją, czy rzeczywiście wyrazem intelektualnej i emocjonalnej postawy wobec swojej samotności. Intelektualnie często mówią że jest OK, a emocjonalnie nie. W gruncie rzeczy o singlach wiemy bardzo niewiele. Trzeba by zrobić poważne psychospołeczne badania, żeby móc wyrokować, czy to jest trwała zmiana w sposobie życia. Teraz zaledwie pojedyncze przejawy zachowań czy postaw są podane tak, jakby to był trwały trend. O trendach w ułamku sekundy można mówić w fizyce kwantowej, ale nie w przypadku procesów społecznych.
Kiedyś natura wymuszała na nas przystosowanie. Dziś taką siłą jest cywilizacja. Niektórzy wierzą, że wystarczy wrócić do bardziej naturalnych warunków życia, żeby zwyciężyły głęboko zakorzenione mechanizmy biologiczne i po singlostwie nie będzie śladu.
Oczywiście, to ważne pytanie jak dalece generalne mechanizmy społeczne jakie działają w tej chwili, z ekonomią, polityką, sposobem życia, wymaganiami żeby się utrzymać produkują sytuacje, do których dokłada się ideologię. Człowiek w tym tkwi i uważa, że tak powinno być. Sądzi, że to jego wybór, jego droga. A równie dobrze może być tak, że niczego nie wybrał. Jest produktem sytuacji. Życie napisało dla niego dramat, a on go bardziej lub mniej udolnie odgrywa. I jeszcze uważa, że to nie jest przedstawienie tylko życie. Bardzo trudno powiedzieć. Z drugiej strony zawsze byli ludzie, którzy wybierali samotne życie. Głęboko wierzący duchowni żyjący w celibacie. Są sami, ale poprzez kontakt ze swą ideą, z Bogiem nie czują się samotni. Niektórzy są sami przez swoją wielkość, jak Leonardo da Vinci. Albo tacy, którzy nie spotkali w życiu swojej drugiej połowy. Bo miłość to dar, a nie pakiet świadczeń gwarantowanych.
Rozmawiała: Anna Ławniczak
Przeczytaj także wywiad z Wiesławem Sokolukiem pt. Sztuka samotności.
|