Wystarczy się rozejrzeć i wyciągnąć rękę. Szczęścia jest wokół co niemiara. Wszystko, co trzeba zrobić, to je zobaczyć. I tu dla wielu zaczyna się problem, bo nauczyli się koncentrować na minusach świata i na sobie. O tym jak zetrzeć z oczu cień, rozmawiamy z Katarzyną Miller, psychoterapeutką, pisarką i poetką.
Anna Ławniczak: Tak byśmy chcieli być szczęśliwi... Myślę, że wielu w głębi duszy uważa, że nam to się należy, jak buda psu z porzekadła. Tylko jakoś ciężko tego szczęścia doświadczyć.
Katarzyna Miller: Domaganie się szczęścia zawsze i wszędzie to bezczelność. Natomiast wiem, że szczęście jest wszędzie i jest do wzięcia. Może być go znacznie więcej niż normalnie ludzie go odczuwają. Rzecz w tym, że my nadajemy przeważnie negatywny sens swoim przeżyciom, zdarzeniom i sobie samym. To jest nieszczęście całej naszej cywilizacji. Nie tylko Polaków, choć my jesteśmy specjalistami od narzekania i marudzenia. A przecież mamy naprawdę niezłe życie od kilkudziesięciu lat. Żyjemy w całkiem dobrym klimacie, w którym jest i bałwan do ulepienia i plaża latem, i cudowne wiosenne kwiatki, przepiękne jesienne kolory. Jesteśmy bardzo dobrze wyposażeni w to, żeby być szczęśliwymi. Niestety ludzkość, podkreślam to gdzie się da, poszła w stronę wygody, a nie w stronę rozwoju. W stronę gadżetów, które nam ułatwiają życie, ale wcale go nie upiększają, ani nas nie uszczęśliwiają. Kiedy moich przyjaciół czytam tylko w SMS-ach, to mi jest przykro. Staram się więc, jak tylko mogę dzwonić, żeby chociaż ich głos usłyszeć. Z nostalgią wspominam, jak kiedyś smakowały listy, jak inaczej było siedzieć razem i długo rozmawiać. A teraz to tylko dajemy sygnały – wiesz co, jednak jutro nie mogę, odwołuję. Bo mam zajęcia, bo jednak siedzę w pracy do 22.00, bo coś tam wypadło. Takie życie nas nie uszczęśliwia. Zamiast gonić za kolejnym iPadem, który ma za nas myśleć, lepiej spotkać się, porozmawiać, poplotkować, pomarzyć. Poziom szczęścia nie wzrasta wraz z przyrostem zer na koncie. Bo szczęście jest wtedy, gdy się zatrzymujemy, kiedy stajemy sobie w miejscu i jesteśmy w stanie zobaczyć, co jest wokół. A także co jest w nas, i zapytać się: po co ja tak pędzę? Sama jestem trochę szewcem, co bez butów chodzi, bo się właśnie zaziębiłam z powodu przepracowania. Gdybym była w lepszej formie, to bym przetrzymała nagły atak chłodu, a tak chrypię. Na szczęście mój organizm powiedział basta, weź się i połóż. Świetnie, że tak zareagował. Gdyby dalej się trzymał, to może za jakiś czas jakaś poważniejsza część mnie by wysiadła.
W jednych rozlicznych badań jakimi poddawani są Polacy wyszło, że jesteśmy najbardziej zestresowanym narodem na świecie. Dlaczego?
Narzekamy na stres, ale ściągamy go sobie na głowę na własne życzenie. Przede wszystkim dlatego, że nasz wychów dzieci jest tragiczny. Nie ma na to lepszego słowa. Jest oczywiście wśród młodych ludzi tendencja do tworzenia większej pogody psychicznej wobec dzieci, większego przyzwolenia. Ale wciąż dominuje wychowanie, które polega na musztrowaniu: siedź cicho, słuchaj, szanuj starszych niezależnie od tego czy są mądrzy czy nie, nie wyrokuj, nie myśl, bądź posłuszny, posłuszna – to ostatnie bardziej do dziewczynek oczywiście. Czasami jeszcze dowiadujemy się od rodziców, że: „pokorne cielę dwie matki ssie”, co jest gówno prawda. Albo „dzieci i ryby głosu nie mają”, „schowaj nogi, do baletu nie wstąpisz”, „nie bądź taka zadowolona, zobaczysz jak będziesz miała dzieci to dopiero...”. Rodzice są zmęczeni, niezadowoleni z siebie, bo ich też tak traktowano. Mamy epidemię przekazywania z pokolenia na pokolenie negacji siebie, negacji świata i ludzi. Dowiadujemy się, że: ludzie są chciwi, nieuczciwi, nie pomogą ci, jak sobie sama nie poradzisz, to nikt dla ciebie niczego nie zrobi, a ty sobie nie myśl, że tobie będzie łatwiej itd. Można by dwie książki napisać z tych mądrości. A jak ja się pytam moich pacjentek i pacjentów ilu mieli w swoim otoczeniu ludzi, którzy mówili: wierzę w ciebie, jesteś super, co nie zrobisz będzie fajne, to się na mnie dziwnie patrzą i pukają się w czoło. No chyba by się mamusi czy tatusiowi nie wiem co musiało stać, żeby coś takiego powiedzieli. Zawsze mówią: dlaczego nie szóstka tylko piątka. To jest nasze nieszczęście.
Wiecznie pusta szklanka? Ale jak się widzi tylko w połowie pełną to też niedobrze, bo możemy stracić kontakt z rzeczywistością.
Trzeba widzieć wszystko, tylko r e a l n i e. Bylibyśmy bardziej szczęśliwi, ale niszczymy ten stan, nie ceniąc tego, co robimy i tego, co nam wychodzi, tylko obwiniając się o to, co nam się nie udaje. I mamy te pół szklaneczki puste bez przerwy. Podczas gdy po prostu jesteśmy fantastyczni! Kobitki w Polsce to sól ziemi, skarb tego świata. Uwielbiam pracować z kobietami, szczególnie kiedy chwytają wiatr w żagle. Gdy zaczyna do nich docierać, że to wszystko, co im wciskali w te śliczne główki, to były bzdury. To są zwykle bardzo grzeczne dziewczynki, które słuchają się mamusi i tatusia. Długo nie mogą przyjąć, że jeżeli mama nie jest szczęśliwa, to jak możesz uważać ją za autorytet w tej sprawie? Jak możesz słuchać jej rad? Jej samej nie uszczęśliwiły. Dziś często, gdy córka staje na nogi i zaczyna inaczej żyć, zmienia się także jej matka. Przyjeżdża po córce na moje grupy i warsztaty. I mówi – kiedy patrzę jak zmienia się moje dziecko, jestem pełna podziwu. Przestałam się o nią martwić. To jest ukochany, główny styl polskich mam: martwię się o ciebie. A ja mówiłam mojej: ty się o mnie nie martw, ty we mnie wierz! To mi jest potrzebne! Żeby odzyskać zdolność do szczęścia trzeba przerobić postawę negatywną na pozytywną, czyli zobaczyć to samo, co jest, tylko inaczej. Kiedy świeci słońce to oświetla każdą rzecz w inny sposób. Pojawiają się cienie, odcienie, różne barwy, wtedy wiadomo, czy ktoś woli posiedzieć w półcieniu czy w pełnym słońcu, czy trochę tak, trochę tak. Ale ono jest. Jedna moja znajoma mówi, że słońce jest zawsze, nawet ukryte za chmurami. Jak o tym pamiętam, to inaczej patrzę na świat.
Ale jak tu nie widzieć tylu rzeczy, które są nie takie jak byśmy chcieli? Kiedy szefowi, mamie, nauczycielom ciągle nie podoba się to co robimy? Na zdjęciach wyglądamy jak potwór z bagien i jedyne czym możemy się pocieszyć to to, że mamy ładne oczy albo miły uśmiech?
No i trzeba się tym cieszyć, ile wlezie! To czy szczęście jest, czy go nie ma zależy bardzo od naszego stylu odczuwania, naszej umiejętności godzenia się na życie takie, jakie ono jest. A to zależy od naszego wnętrza. Nam natomiast wydaje się ciągle, że ono zależy od tego, czy rząd będzie inny, czy moja mama mi powie, że mi wolno być sobą, czy szef albo tata będzie ze mnie zadowolony, czy się ktoś we mnie zakocha i czy jak popatrzę w lustro, w końcu przestanę mieć pretensje, że nogi mam za krótkie, brzuch za duży, a uszy mi odstają. Jak zmienić swój punkt widzenia? Samemu to bardzo trudne. Człowiek ma wyżłobione koleiny swojej kolaski i to bardzo głęboko. I jedzie zawsze tym samym torem. Nasze przyzwyczajenie, czyli to cośmy dostali od rodziców i wychowawców, stało się naszym charakterem. Ale to nie jesteśmy my, to nasze przyzwyczajenie czyli druga natura. Ludzie często to mieszają – myślą już taka jestem. Nieprawda! Wystarczy popatrzeć na małe dzieci, w wieku do roku, półtora. Wszystkie prawie mają wielkie zaciekawienie w oczach i dużo radości. Wszystko, na co patrzą jest pierwsze, boskie, jedyne, niezwykle ciekawe. A paroletnie dzieci? Już widać, że niektóre z nich zostały załatwione. Nie wszystkie na szczęście. Jest trochę ludzi, którzy jednak umieją się śmiać mają poczucie humoru i widać, że trochę więcej niż mniej dobrego dostali. Ale Ci, co dostali więcej złego, mają ciężką sytuację. Muszą się nieźle naharować. To jest cholernie niesprawiedliwe – nie dość, że nie dostali tego dobrego, to jeszcze teraz muszą się napracować. No, ale tak właśnie jest! Tak jak z pieniędzmi. Jeśli je masz, to jeszcze same do ciebie przychodzą. A jak nie masz, to musisz najpierw się napracować, żeby coś mieć. Potem już się rozkręca. Dlatego warto pojechać na warsztat, umówić się z psychoterapeutą i popracować nad zmianą swojej postawy. Gdy ktoś pokaże nam nasze przyzwyczajenia i inny sposób patrzenia na siebie i świat, wtedy łatwiej jest dokonać zmian.
Z rozmaitych ust słychać dzisiaj, że to kobiety mogą uzdrowić nas wszystkich. Że to w nas jest siła, odpowiednie cechy i umiejętności, które przepchną nas, według niektórych całą Ziemię na nowe tory. Czy rzeczywiście jest w nas jakaś moc?
Niesłychanie ważna jest postawa, myślenie, stosunek do, tzw. nastawienie. Kiedy słyszę mądrych ludzi, bardzo często mężczyzn - filozofów czy pisarzy, którzy mówią, że szczęście to jest taki plasterek, co to ma głupich ludzi uspokoić, że życie nie jest egzystencjalnym piekłem i dać jakąś iluzję, bardzo się buntuję. Myślę, że zmorą polskiego nihilizmu jest właśnie postawa męskich autorytetów. Jest wielu ludzi, którzy są słuchani, bo są inteligentni, mają dużo do powiedzenia, ale na przykład są alkoholikami. Jak może czynny alkoholik uczyć życia? Nie będę palcem wytykać, ale pewien pisarz, który ciągle dostaje jakieś nagrody i jest sztandarowym facetem dla facetów, chodzi po ulicach ponury, minę ma jakby mu zabili przed chwilą ostatniego członka rodziny i za chwilę mieli jego skrócić o głowę, a mądrzy się tak, że słuchać przykro. Wielu mężczyzn go słucha i zyskuje łatwość odpuszczania sobie dzięki temu. Kobiety sobie nie mogą odpuścić. Nie odpuszczają przez wszystkie wieki. Bo mają dzieci i zrobią wszystko, by życie było jak najlepsze. I te chamy, mężczyźni tego nie cenią! Choć niektórzy mądrzejsi mówią – my byśmy bez tych kobiet wyginęli. My i cały świat. Ważne żebyśmy nie odpuściły, utrzymały to, co nasze matki, babcie i prababcie wyrwały z męskich rąk, byśmy to bardzo szanowały i żebyśmy swoim córkom przekazywały: jesteś wspaniała, świetna, jesteś cudownie wyposażona, piękna. Powtarzajmy to sobie przed lustrem i nie przejmujmy się tym, jak faceci będą mówili, że czegoś nie kumamy. Bo oni też nie kumają, tylko zupełnie innych rzeczy niż my. Niczego nie musimy udowadniać. Wystarczy, że jesteśmy takie, jak jesteśmy. Gdyby takie rzeczy córki słyszały i jeszcze widziały uśmiechnięte mamy, nie musiałybyśmy się zastanawiać, jak sprawić, by mieć w życiu więcej szczęścia.
Co to znaczy być szczęśliwą?
Spełniać się! To taki fajny paradoks: nie muszę się starać, bo jestem świetna taka jaka jestem, ale jak lubię coś robić, jak mnie coś fascynuje, ciekawi, pociąga, jak mi dobrze wychodzi - to jest rozkosznie. Kiedy się ma coś takiego, to trudno siedzieć bezczynnie. Zresztą, jak się siedzi i nic nie robi, to się zaczyna chorować. Warto więc znaleźć to, do czego się urodziłam. Każdy ma swój styl. Każdy jest potrzebny. Nie ma zawodów lepszych i gorszych. Ważne, by spełniać się w tym co robimy. Potrzebny jest krawiec, robotnik w terenach zielonych, piekarz – każdy może być mistrzem i mędrcem. To co wymyślamy, że teraz to trzeba być tylko Anją Rubik czy Natalią Siwiec, by mieć wzięcie, nie jest prawdą. I tu dochodzimy do tego, co jest bardzo ważne, by być szczęśliwym. Otóż, nie wolno siebie traktować śmiertelnie serio. Większość z nas, z powodu wychowania jest nerwicowcami. Przez jakiś czas siedzimy w dole i jest nam źle. Potem się wybijamy, praca pozwala zapomnieć to, co się wyniosło z domu. A potem wraca fala: depresja, zmęczenie, wypalenie, poczucie bezsensu. Miało być fajnie, a nie jest, mąż miał być rozwiązaniem wszystkiego, a nie jest. Ukochany miał mnie nosić na rękach a nie nosi, dzieci miały być takie cudne, i miało być zupełnie inaczej niż w moim domu. A nie jest. I nie wiemy dlaczego. Właśnie dlatego, że tak było w domu. Nieprawdopodobnie proste, ale widzą to tylko terapeuci, pisarze czy filmowcy. Ktoś może być Whitney Houston, być piękną kobietą, mieć niesamowity głos, zarabiać miliony i też co jakiś czas zapaść w deprechę czy w alkoholizm. Potem ktoś taki staje na nogi, odzyskuje siły, powstaje jak feniks z popiołów, ale jaka to gehenna! Co parę lat wstawać z popiołów. Ileż to energii wymaga. A ta energia mogłaby być wykorzystana na to, by sobie dobrze żyć, tak normalnie.
Kiedy normalnie to dla wielu nudno...
Szczęście to nie jest euforia. Szczęście to spokój i radość. Natomiast nerwicowcy żyją jak na huśtawce: góra - dół. Jest im albo bardzo dobrze – rzadko, albo bardzo źle – częściej. Zasuwają tak z tego dziesiątego piętra na dół i z powrotem pieszo, wyczerpują się okrutnie i potrzebują chwilę odpocząć. A jak już mają tę chwilę – to nie umieją odpocząć. Bo może się coś stanie za chwilę, a może coś się rypnie, a może jak mnie nie ma, to coś zrobią przeciwko mnie, a może jak ja będę odpoczywać, to się okaże że się ziemia zatrzęsła przez ten czas. To jest stan ciągłego zagrożenia, bardzo często nie nazwany. Dlatego warto świadomie pracować nad tym, co wynieśliśmy z domu. Przyglądać się sobie, rozstawać z przyzwyczajeniami do pewnych uczuć, myśli czy sposobów działania. Rozwijając się, stając się bardziej sobą, otwieramy sobie drogę do szczęścia.
Rozmawiała: Anna Ławniczak