Tańce w kręgu, zajęcia Vedic Art, tantryczne kursy sztuki miłości - rozmaitość szkoleń rozwoju osobistego i duchowego sprawia, że można nie robić nic innego. Nie tak dawno kobiety uczyły się mówić „nie” i korzystać z własnej agresywności i siły. Dziś coraz częściej kupują udział w warsztatach, które uczą kochać. Rozwój osobisty stał się dla wielu celem, środkiem i treścią życia.
To kobiety głównie szukają. Swojego stylu, wizerunku, celu. Chcą poprawić skuteczność w pracy i zdobyć lepszą pozycję na rynku matrymonialnym. Próbują ratować związki i ratować siebie z pułapki pracoholizmu, przewlekłego stresu, pustki i niedosytu. Ale na warsztatach pojawia się też coraz więcej mężczyzn. Przyjeżdżają ze swoimi partnerkami na zajęcia dla par, pojawiają się na warsztatach Vedic Art czy spotkaniach z uzdrowicielami oraz duchowymi guru. Coraz większe wzięcie mają też kręgi, warsztaty i grupy wsparcia przeznaczone tylko dla mężczyzn. Panowie szukają męskiej tożsamości, na nowo budują wzorzec męskości, albo wspierają się w walce o swoje dzieci. Coraz częściej ludzie obojga płci czują też odpowiedzialność za Matkę Ziemię. Jedni przeczuwają, inni mają pewność, że tak dalej być nie może. Szkolą się więc, rozwijają świadomość, oczyszczają czakry, otwierają serca, oddają się w ręce szamanom, praktykują niezliczone formy jogi albo wracają do rytuałów słowiańskich. Na hasło: „warsztaty rozwoju osobistego”, wrzucone do Google, w ciągu niecałej sekundy wyskakuje 1.500.000 odpowiedzi. Ale czy to jest wyraz głębokiej potrzeby rozwoju, bycia sobą, czy może moda, kolekcjonowanie doświadczeń i wrażeń? A może sposób na wypełnienie pustki psychicznej i zyskanie większego, bardziej barwnego ego, którym błyśniemy w towarzystwie?
Chcemy być sobą
Przebój zespołu Perfect z lat osiemdziesiątych stał się credo tamtego pokolenia i wciąż popiskuje w duszach kolejnych generacji. Jednak głębokie, wręcz rebelianckie pragnienie bycia sobą, rozgorzało znacznie wcześniej. W latach sześćdziesiątych dzieci kwiaty w Ameryce i w Europie, zapuściły włosy, zdjęły szpilki, założyły powiewne koszule, i poszły urzeczywistniać siebie i budować świat według swojego przepisu i na swoją miarę. To była pierwsza, tak masowa, wyprawa w poszukiwaniu własnego „ja”. Grunt pod nią przygotowała psychologia humanistyczna Abrahama Maslowa i Carla Rogersa, wizjonersko-misjonarskie eksperymenty z LSD Timothy'ego Leary'ego, europejska krucjata Maharishiego. W PRL-u hippisi występowali w ilościach śladowych, zresztą komunistyczne fascynacje dzieci kwiatów, a to Mao Zedongiem, a to Lwem Trockim, wydawały się u nas idiotyczne. Niemniej ziarno zostało zasiane i rozkwitło bujnie w stanie wojennym. Rozwój osobisty: uczestniczenie w warsztatach psychologicznych, praktykowanie jogi, udział w spotkaniach z mistrzami duchowymi, obok dominującego powrotu do wartości religijnych reprezentowanych przez kościół katolicki, było formą oporu przeciwko "Wronie" (Wojskowa Rada Ocalenia Narodowego) podczas stanu wojennego. Ferment siało Laboratorium Psychoedukacji z Wojciechem Eichelbergerem i Jackiem Santorskim oraz Zofią Milską-Wrzosińską i Tanną Jakubowicz. Wybuchło zainteresowanie radiestezją i bioenergoterapią. Lucyna Winnicka, piękna aktorka słynna z udziału choćby w filmie „Pociąg” Jerzego Kawalerowicza, pojechała do Indii, a po powrocie założyła Akademię Życia inspirowaną filozofią wschodu. Ludzie chodzili tam na wykłady, sesje oddechowe rebirthingu, jogę i warsztaty medycyny niekonwencjonalnej, kursy ziołolecznictwa, refleksoterapii, rysowania mandali. Jeszcze inni szukali swojej ścieżki w antropozofii, którą popularyzował profesor Jerzy Prokopiuk. Mnożyły się kursu polarity jogi i eurytmii, warsztaty propagujące poród naturalny i domowy oraz karmienie piersią, które w latach pięćdziesiątych wyparła butelka. W nowej Polsce te rozmaite inicjatywy dostały etykietkę New Age'u i zabraliśmy się za zarabianie pieniędzy. Ale wystarczyło 15 lat pracy po 16 godzin na dobę i korporacyjnej karuzeli, żeby powrócił refren: „Chcemy być sobą!”.
Życiowe wtajemniczenia
Dlaczego nie jestem szczęśliwa? Skąd to ciągłe zmęczenie i zniechęcenie? Mam wszystko: dobrą pracę, pieniądze i dom, a czegoś mi brak. Jestem tak zestresowana, że nie mogę spać. Mam depresję. Najczęściej takie powody pchają kobiety na warsztaty rozwojowe. Czasem to chęć spróbowania czegoś nowego, czasem rozpaczliwa próba ratowania siebie, ale zdarza się też bardziej świadome poszukiwanie swojej ścieżki. Skąd się biorą takie nastroje i potrzeby? W życiu następują po sobie kolejne cykle rozwojowe – odpowiada Erik H. Erikson, psycholog zajmujący się formowaniem osobowości i rozwojem. W dzieciństwie, młodości, potem w wieku dorosłym, wreszcie dojrzałym i starszym przychodzą momenty, kiedy nagle przestaje nas cieszyć życie. Coś zaczyna uwierać, odczuwamy brak albo czujemy, że zbyt wiele czasu i uwagi poświęcamy tylko jednej dziedzinie naszego życia. Erikson mówi, że zaczynamy przechodzić na inny etap rozwoju, nagle postrzegamy siebie i swój świat z innej perspektywy. Polski psychiatra, Kazimierz Dąbrowski, mówił o dezintegracji pozytywnej - rozpadzie naszej wizji siebie i świata, a następnie odbudowie, ale już na wyższym poziomie. Gdyby nie takie wewnętrzne impulsy skazani bylibyśmy na stagnację i rutynę. Każdy ma swój czas i moment na odkrycie, kiedy w jego planie życiowym musi nastąpić zmiana kierunków i priorytetów. W takiej chwili otwieramy oczy i uszy na informacje o rozwojowych zajęciach, choć do tej pory wydawały nam się one głupie, albo w ogóle ich nie zauważaliśmy. Nie ma w tym magii. To potrzeby, które mogą być nawet nie do końca uświadomione, sprawiają, że szukamy czegoś nowego. Coś, co jeszcze nieokreślone, ma nas poprowadzić ku wyższemu czy głębszemu życiowemu wtajemniczeniu, ku realizacji zaniedbanych, bądź w ogóle nam jeszcze nieznanych potrzeb. Taką drogę przeszło wiele osób, które dziś same prowadzą zajęcia rozwojowe dla innych.