Disco polo - gatunek muzyki popularnej, powstały w Polsce w latach 80. XX wieku, w początkowym okresie istnienia znany jako muzyka chodnikowa. Tyle wszechwiedząca Wikipedia. Ale disco polo to także stan umysłu i potrzeb...
„Ta sala wytrzymała przemówienia Leonida Breżniewa, wytrzyma więc przebój zespołu Fanatic „Czarownica” - ironizował na pierwszej gali piosenki chodnikowej w Sali Kongresowej w Warszawie Janusz Weiss. Muzyka disco polo nie boi się jednak ironii, a może po prostu w ogóle jej nie chwyta. To środek wyrazu mądraluchów, którzy nie umieją się bawić przy przebojach „Ciało do ciała”, „Jesteś zajebista”, „Ona tańczy dla mnie”. Takich życiowych, opisujących świat uczuć, przeżyć i potrzeb, gwarantujących dobrą zabawę, prowokujących do rzucenia wokaliście swojego stanika z numerem telefonu.
Kultura weselnej przaśnej przyśpiewki w wydaniu elektronicznym opanowała rynek, wyparła gitary i saksofony oraz poezję i inteligentny dowcip nawet z klubów studenckich. Za PRL-u młodzi ludzie, którzy przyjeżdżali na studia z małych miasteczek i wsi aspirowali do elit: ambitnych studenckich twórców zakładających teatry, kluby filmowe, tworzących literackie, plastyczne i polityczne manifesty. Dziś kultura Polski B, estetyka remizy opanowuje życie studenckie i spycha elity na margines. Nikt nie chce przynudzania, kiedy ona jest zajebista i umie kręcić pupą, a on myśli o niej, śpiewa dla niej i tylko czasem da rozżalonego klapsa: „twoje ciało jest dla wszystkich”. Można to ładnie nazwać kulturą ludyczną, ale na dłuższą metę nawet skakać i ćwiczyć krążenia biodrami przy tej muzyce się nie da. Krzysztofie Krawczyku z lat siedemdziesiątych – wróć!
Jak to się stało, że wieloma ludźmi zawładnęła muzyka disco polo? Przeczytajcie w tekście napisanym, gdy mieliśmy jeszcze nadzieję, że chodnikowa moda przeminęła.
Co to jest disco polo?
Na przełomie 1989 i 1990 roku niespodziewanie dużym wzięciem cieszyły się kasety z weselnymi przyśpiewkami. Mówiło się o nich „piosenka chodnikowa”, gdyż sprzedawano je na straganach czy wprost z łóżek polowych rozstawionych na chodniku. Potem, kiedy spontanicznie powstająca „piosenka chodnikowa” przekształciła się w biznes (powstały wytwórnie płytowe, studia nagraniowe), wymyślono nazwę bardziej nobilitującą, stawiającą tę muzykę powyżej chodnika: disco polo. Nazwa nawiązywała do muzyki italo disco, która była w latach osiemdziesiątych bardzo popularna w polskich dyskotekach. Discopolowcy zapożyczyli od włoskich kolegów także styl wykonawczy. Śpiewali wykorzystując gotowe brzmienia i rytmy, preparowane w syntezatorach. W disco polo obowiązywała zasada: jak najprościej grać, jak najprościej śpiewać. Ci (nieliczni) muzycy, którzy zaczynali aranżować piosenki, ozdabiać je solówkami, ciekawiej instrumentować – wypadali z rynku. Publiczność buczała podczas ich występów, dając do zrozumienia, że nie chce słuchać „wymądrzania się”. Disco polo, rzecz ciekawa, połączyło wszystkie grupy wiekowe. Nurt ten podobał się zarówno młodym jak i starym. W tekstach dominowała miłość w wydaniu ckliwo-sentymentalnym („czuję się jak w niebie”, „zawsze razem”) oraz teksty frywolne (przeróżne „rikitikitak” i „barabara”), które spotykały się z żywiołowym uznaniem słuchaczy. Unikano jak ognia tekstów poważniejszych. Według discopolowców świat jest piękny, ludzie dobrzy, nie ma żadnych konfliktów.
Jednak disco polo tak naprawdę nikt nie wymyślił. Takie piosenki powstawały zawsze jako coś wstydliwego, gorszego, co nie jest warte nagrywania i lansowania. Wykonawcy uprawiający „piosenkę chodnikową”, brukową, kiczowatą, nie byli dopuszczani do radia, telewizji, wytwórni płytowych. Istnieli poza oficjalnym nurtem, a jednak mieli ogromną rzeszę słuchaczy. Głównie na wsiach i w małych miasteczkach, gdzie nie słucha się muzyki klasycznej, jazzu ani nawet rocka. Ich nagrania wydawane były w latach 70. na płytach pocztówkowych, można je było kupić na bazarach. To właśnie tam i na dancingach królowały piosenki Janusza Laskowskiego („Beata z Albatrosa” i „Żółty jesienny liść”), zespołów Happy End („Jak się masz kochanie”) i Tercetu Egzotycznego (prezentującego spragnionym egzotyki Polakom kiczowatą przeróbkę folkloru latynoamerykańskiego). Ci oraz inni wykonawcy (np. Jacek Lech, małżeństwo Framerów) jeździli z koncertami po małych miasteczkach i wsiach, często jako jedyni przedstawiciele tzw kultury. Nic więc dziwnego, że dla mieszkańców prowincji to właśnie ci piosenkarze byli prawdziwymi artystami. Środowisko małych, prowincjonalnych estrad znakomicie pokazał Feliks Falk w filmie „Wodzirej”: tandetny świat piosenkarzy w błyszczących kostiumach, wodzirejów prowadzących zabawy i organizujących idiotyczne (i niebezpieczne) konkursy (np. wodzirej kręci butelką na sznurku nad głowami uczestników zabawy, kto podejdzie do wodzireja wygrywa szampana). To właśnie stamtąd wywodzi się disco polo.
Dopiero jednak w 1990 roku piosenka chodnikowa trafiła na podatny grunt. Hamowana przez lata, wraz z powstaniem w Polsce wolnego rynku mogła wreszcie oficjalnie zaistnieć. To jeden z powodów nagłego sukcesu disco polo. Drugim był brak w polskiej muzyce rozrywkowej tak zwanej muzyki środka, czyli piosenek popowych i dyskotekowych. Na początku lat 90. kasety i płyty z muzyką disco polo zaczęły się sprzedawać w ogromnych nakładach, nie do osiągnięcia dla innych gatunków muzyki. Z dnia na dzień nikomu nieznani wykonawcy, przygrywający wcześniej w remizach strażackich na wiejskich weselach i zabawach wyrastali na gwiazdy. Trafiali do studia nagraniowego, po czym ukazywały się ich płyty i kasety, ale opatrzone już egzotycznie brzmiącymi etykietami: Casanova, Bayer Full, Shazza, Top One itp. Kręcono z ich udziałem teledyski, których akcja rozgrywała się zwykle w luksusowej willi z basenem, obok stojącego na podjeździe bardzo drogiego samochodu. Bo luksus, ale kiczowaty, rodem z serialu „Dynastia”, stał się wizytówką tej muzyki.