Koniec wakacji. To taki czas, kiedy jedni cieszą się, że wracają do domu, inni muszą powiedzieć do widzenia. Pożegnać się z miejscem, w którym byli z ludźmi. Ja okropnie tego nie lubię. Gdy coś się kończy i trzeba coś zmienić. Wyjechać, wrócić, rozstać z przyzwyczajeniami, jakąś rutyną codzienną, nawet z pracą. To chyba jakiś rodzaj kalectwa, bo diabelnie utrudnia życie.
Taki lęk przed pożegnaniami kończy się często porzuceniem, żeby tylko nie przeżywać trudnych uczuć związanych z rozstaniem. A przecież wszystko mija i dzięki temu właśnie spotykamy nowe doświadczenia, ludzi, stany umysłu, idee, pomysły, krajobrazy. Trzymanie się czegoś kurczowo oznacza stagnację, rezygnację z tego, co jest za kolejnymi drzwiami. Zazdroszczę tym, co urośli duchowo tak, że bez buntu i lęku przyjmują zmienność. Takim, co potrafią się przywiązać i odwiązać, miękko, bez zranień, za to z nowym kolorem we własnej duszy.
Anna Ławniczak,
redaktor naczelna