Sympatyczny pan, który prowadził koncerty (szef artystyczny pawilonu) odpowiedział mi, że niestety nasz występ się nie odbędzie. Znalazła się też po chwili Mojca, która potwierdziła ową Hiobową wieść, podając jako powód konieczność opuszczenia pawilonów z racji wcześniejszych ustaleń czasowych z zarządem stadionu, i że wkrótce zostanie odłączony prąd elektryczny. Trzeba stwierdzić, że nasze zaskoczenie było całkowite. Nie przyszłoby nam do głowy w najczarniejszych snach, że na wielkim międzynarodowym festiwalu można odmówić występu muzykom, których oficjalnie zaproszono. Podaję dla uściślenia, że wymieniłem z organizatorami wiele e-maili, miałem z nimi kontakty telefoniczne oraz wysłałem im kontrakt, który został mi przesłany do podpisania, a który regulował wszystkie sprawy związane z naszym udziałem w festiwalu.
Po krótkiej dyskusji z prowadzącym koncerty, sympatycznym Argentyńczykiem o imieniu Ramiro i Mojcą, powiedziawszy co myślimy o takiej organizacji festiwalu wyszliśmy z pawilonu. Trzeba zapisać na nasze konto, że używaliśmy tylko słów uważanych powszechnie za przyzwoite i nie wysuwaliśmy personalnych ataków pod adresem naszych rozmówców. Być może oni osobiście nie byli odpowiedzialni za tę sytuację i po prostu generalnie ekipa organizacyjna nie sprostała zadaniom. Wystąpiły dziesiątki zespołów i solistów, przyjechały setki ludzi z różnych krajów, wiem jak jest trudno zorganizować dużą imprezę, mam na koncie doświadczenia tego typu. Jednak - jak zapewne zgodzą się Szanowni Czytelnicy - sytuacja tego rodzaju nie powinna mieć miejsca. Nie rozumiem też kwestii bonów żywnościowych. Po informacji od Priyi, że ich nie otrzymamy wysłałem do Mojcy SMS-a na ten temat, a po jakimś czasie zobaczyłem w telefonie wiadomość od niej, że postara się ona je załatwić. Było już jednak za późno, byliśmy po obiedzie. A poza tym one się nam po prostu należały, nie powinno być kwestii „załatwiania” ich. Jak wspominałem na początku, była to jedyna rzecz, którą zaoferowali nam organizatorzy. I nawet tej jednej (pisemnej) obietnicy nie zdołali zrealizować...
Idee fundacji „The Art of Living” są szczytne, założenia szlachetne, mam nadzieję, że ich wykonanie jest inne niż organizacja festiwalu berlińskiego, zdecydowanie daleka od doskonałości...
Punktem wyjścia do mojego krytycyzmu są nie tylko kłopoty, które były naszym udziałem, docierały do nas bowiem informacje o innych problemach organizacyjnych. Być może nie powinienem wyciągać z naszych przykrych doświadczeń zbyt daleko idących wniosków, ale czuję potrzebę zasugerować niniejszym Szanownym Czytelnikom, aby zachowali ostrożność w kontaktami z fundacją "The Art of Living". Być może niewydolność organizacyjna ekipy, która zorganizowała festiwal berliński nie powinna rzutować na opinię o całym ruchu, mającym niewątpliwie godne szacunku założenia, a działania o których czytałem na stronie internetowej fundacji wzbudziły mój szacunek. Jednak również mój pierwszy, wrocławski kontakt z osobami związanymi z owym ruchem mógłby zostać uznany za potwierdzenie podejrzenia, iż istnieje w nim pewna niedobra tendencja... Owe miłe osoby nie przyjechały o ustalonej porze do „Światowida”, nie odpowiadały na telefony zaniepokojonych organizatorów, a gdy wreszcie się pojawiły, rozpoczęły swoją część programu z półgodzinnym opóźnieniem. Tak więc, gdy pojawi się na horyzoncie „The Art of Living”, odrobina czujności i rozwagi być może nie zaszkodzi.
Lucjan Wesołowski