Mówiąc o rewolucji w pana życiu myślałam też o rozstaniu z Kowalem, przeprowadzce do Warszawy. Tytułowa „Droga do domu” wiedzie do Kowala.
Z Kowala wyprowadziłem się już jako nastolatek. Do Radziejowa, Łodzi, Bydgoszczy, Bytomia i Krakowa. Co prawda zawsze tam wracałem. Do korzeni. W Kowalu mam rodzinę, groby rodziców, rodzeństwa, tam upłynęło mi dzieciństwo. Człowiek, który odcina się od miejsca urodzenia wiele traci! Nigdy nie pojmie prawdziwego sensu życia, nie dowie po co się urodził ani po co umrze. Tego się nie robi, tak nakazuje instynkt samozachowawczy. Ale ja tak naprawdę, całe życie jestem w drodze. Jak się nakręciło 200 filmów, i wciąż się jest w podróży, trudno mówić o jednym miejscu, że ono jest najważniejsze. Jednak zawsze wracam do Kowala. Wyszedłem z tego świata. Żyło się nam biedniej, ale prościej. Mądrzej niż dziś. Byliśmy jedną z bogatszych rodzin w miasteczku ale i tak dokuczał nam głód. Ugniataliśmy z siostrą nogami kapustę w beczce, dołowaliśmy ziemniaki, kisiliśmy ogórki.Tak się jadło przez cały rok. Tak naprawdę najadaliśmy się tylko na Wielkanoc i Boże Narodzenie. A jak się na to czekało! Pamiętam cytrynę leżącą na parapecie, i odliczanie do Wielkanocy, bo wtedy można ją było rozkroić i posmakować. A dziś tyle tych cytryn... I jakie to moje pokolenie jest mocne! Możemy nie spać przez 3 dni i szaleć, pracować, młodzi padają jak muchy! Bieda jest świętą rzeczą. A jak do biedy dołożyć jeszcze zniewolenie, nie ma nic lepszego dla sztuki. Nic tylko siąść i tworzyć. Dlatego lata 60. na które przypadło moje dorastanie były tak twórczym okresem.
Bo ograniczenie czyni mistrza?
Dokładnie! Czy Mickiewicz napisałby „Dziady”, gdyby nie było niewoli rosyjskiej? A jakiego wyrafinowania sztuka lat 60., 70. wymagała. Aluzji, metafor, mówienia nie wprost, przemycania prawdy między wierszami. Dziś artyście mówi się tylko, że musi mu się zgodzić budżet. To mu się zgadza i kręci barachło. Ale co chyba najważniejsze – to był czas, gdy ludzie chcieli i potrafili z sobą rozmawiać. Wszędzie, choćby przy wspólnym darciu pierza. W moim domu opowiadało się dużo o czasie, o przemijaniu, o duchach. Jak o zupie czy pogodzie. Normalnie. Może dlatego jestem z nimi oswojony. Choć nie mogę powiedzieć, że nie boję się odchodzenia.
Janusz Gajos, pana rówieśnik, powiedział, że przede wszystkim jest go ciekaw. Ale ta ciekawość jest podszyta strachem.
Nie boi się tylko człowiek bez wyobraźni. Boję się wielu rzeczy. O najbliższych, o syna, żonę, psa. Boję się też drzwi skrzypiących w nocy, wichury, fałszywych komplementów, obmowy, głupoty polityków… I jeszcze miałbym drżeć przed tym, co po śmierci? Mam do niej ambiwalentny stosunek – czuję lęk, ale i zachwycam się nią. Niczym czarną różą. Wie pani czego się obawiam? Potwornej samotności, jaka towarzyszy odchodzeniu. Do tego trzeba się przygotowywać wcześniej, nie nad grobem, żeby nie oszaleć na samą myśl, że trzeba wszystko zostawić. O przemijaniu nie można mówić u schyłku życiu, wtedy mówi się o dolegliwościach. Trzeba mówić wcześniej. Tak, jak wcześniej trzeba zagrać Króla Leara. Nie gdy jest się starym, wówczas nie ma się już na tę rolę sił. Kombinujemy na różne sposoby, by to nasze istnienie przedłużyć. Wymyślamy sobie różnych bogów.
Pan wierzy w Boga?
Staram się wierzyć. Pracuję nad tym. Tej łaski nie wszyscy dostępują. Wciąż nie mogę pojąć niezwykłej wiary mojej siostry – tak szczerej i głębokiej, ale dalekiej od dewocji. Siostra jest nadzwyczajną osobą. Gdyby nie okoliczności, mogłaby zajść nie wiadomo na jakie wyżyny, znacznie wyżej ode mnie. Ma talent do życia, wielki optymizm. Można oszaleć z zazdrości! A jaką piękną jest kobietą, choć ma 72 lata! I ta jej wiara! Ja wierzę w niebo i ziemię, żadne tam piekła, czyściec – to brednie. Dlatego napisałem te listy – „Między niebem a ziemią” – do mojego przyjaciela pana Piotra Skrzyneckiego po jego śmierci. Pisałem je, by pan Piotr jeszcze przez moment tu ze mną pobył. To nie była żadna tam literatura – to przejaw tęsknoty za Nim, walki z tym, co nieuniknione. I to o czym mówiliśmy – próba obłaskawiania śmierci, z którą nie umiałem się pogodzić. Przyjaźniliśmy się przez wiele lat, byliśmy narkomanami rozmowy. Potrafiliśmy rozmawiać trzy doby na jeden temat, z przerwami na sen w fotelach. Pan Piotr był mistrzem kontrowersji, nie znosił międlenia faktów. Uważał, że rozmowa musi być intelektualnym szaleństwem. Gdy go zabrakło nie mam partnera do takich rozmów.
Powiedział pan, że pisanie to większa pana pasja niż aktorstwo. Pamiętam felietony do „Przekroju”, potem była książka. Chyba nie zarzucił pan pisania?
Nie. Choć nie tworzę żadnej literatury, bo felietony to był raczej upust emocji – było ich znacznie więcej... Uwielbiam pisać, bo znam trud pisania. Spotkania sam na sam z pustą kartką, którą zapełniamy treścią, sprawiają, że człowiek czuje się bogiem! Teraz zająłem się piosenką. Po co mam rozwiązywać krzyżówki, jak mogę się bawić językiem, pisząc je. Robimy w teatrze Małgosi musical „Powrót Wielkiego Szu”. Zbyszek Książek tworzy scenariusz, a ja napisałem sporo piosenek. A zaczęło się od listów do Pana Piotra. Chciałem mu posłać do Nieba piosenkę. Poprosiłem więc Zbyszka, by mi ją napisał, a on powiedział że może… za trzy tygodnie. Potrzebowałem jej natychmiast, napisałem więc sam i dałem Janowi Kantemu, by skomponował muzykę. To bardzo dobry tekst – powiedział mi, o dziwo. „Daty, daty, kolejne daty, jakby nie można inaczej”. I refren: Wpadnij choć Pan na pół papierosa, na słowo, uśmiech, brzęknięcie, szept. My tu żyjemy proszę Pana jak te konwalie, jak bzy albo pet”. A dalej leci: „W niebie bezzębne anioły mielą żarnami dziąseł, przetrawioną na ziemi rzadką papkę ludzkich miłości”. Mój przyjaciel, profesor stomatologi, chirurg szczękowy, Franciszek Serwatka, nawrzeszczał na mnie, czemu one są bezzębne! Spytałem go, czy chce gabinet otworzyć w niebie po śmierci? No, a potem Zbigniew Preisner zaproponował mi bym napisał „Kolędę na koniec wieku”. Kupiłem małą gorzką żołądkową i… napisałem w 2 godziny! Trzy dni później Preisner ją nagrał w Londynie. Potem była kolejna. Tak napisałem trochę piosenek… I okazało się, że młodzież je akceptuje! Nie wiem dlaczego, bo one są z piekła rodem! Pewien młody człowiek świetną muzykę do tego skomponował, i break dance będzie tańczył.
Jan Nowicki: fascynuje mnie przemijanie
- Szczegóły
- Kategoria: Kino wewnętrzne - artykuły
Spis treści
Strona 2 z 3