A pan mi wmawia, że rozmawiam ze starcem!
A wie pani co tak działa, co na ludziach robi największe wrażenie? Zwykłe mówienie prawdy robi piorunujące wrażenie! Większe niż wyrafinowana prowokacja czy przewrotność. Nie ma w tym żadnej metafizyki. W końcu ja jestem tylko aktorem, a to ludzie całkiem przeciętni. Często mówię, że wręcz żałośni.
A emocje jakie ich gra w nas budzi? Też są żałosne?
Pani myśli, że my, aktorzy, coś mamy z tego, że dostarczamy wzruszeń? Mamy świadomość, że to, co zagraliśmy to ułamek naszych możliwości. Mamy poczucie niespełnienia. Jeśli aktor czuje się spełniony jest kabotynem. I to widać po nim, wystarczy spojrzeć jak się kłania. Aktorzy, którzy kłaniają się zawstydzeni, to ci, którzy wstydzą się, że się otworzyli, albo że otworzyli się za mało. Mają uczucie niedosytu. Ci, którzy są szczęśliwi, że dali z siebie wszystko, to właśnie kabotyni.
A pan jak się kłania?
Do połowy. Choć nie jestem pewien, czy to chroni mnie przed kabotyństwem (śmiech). Aktorstwo to najbardziej ulotny z zawodów. Tak naprawdę, to co robimy żyje najpełniej w ludzkiej pamięci, w legendzie. Wtedy pięknieje w oczach widza. Tylko zwykle nie jest już nam dane tego zobaczyć. Zresztą, może i dobrze, bo aktor nie powinien się przywiązywać do tego co zagrał, ale też nie powinien tego lekceważyć. Kiedyś los dał mi nauczkę. Z głębi serca powiedziałem, że nie interesuje mnie to, co zagrałem kiedyś, ale to, co dopiero zagram. Niby taka dynamiczna teoria, super skromna, ale czy słuszna? Rozmawiałem o tym z uroczym człowiekiem, który, niestety, utopił się na Korfu. To był poseł na sejm Andrzej Urbańczyk. I jak mówiłem z lekceważeniem o rolach z Dostojewskiego, o Stawroginie z „Biesów”, Rogożynie z „Idioty”, powiedział: ”Nie rób mi tego, bo sporo w tym pychy, ale to bym ci darował – nie wyśmiewaj moich wzruszeń, bo ja się na tym wychowałem”. I zrobiło mi się głupio. Gdy zrozumiałem, odpowiedziałem, mam nadzieję dowcipnie, w listach do pana Piotra, opowiadając o Anthonym Hopkinsie, który powiedział, że rzuca aktorstwo, bo drażni go jego bylejakość. A za pół roku już grał i to w gównie! Marek Kondrat też mówi, że już nie będzie aktorem. Czytam rozmowę z nim, a obok zdjęcie podpisane: „Marek Kondrat, aktor”. Bo jest i zawsze nim będzie! Aktor to człowiek w drodze. Nie dociera do kresu, wciąż musi iść. Zdarzy się coś co sprawi, że znów będzie grał, w najgorszym razie dla pieniądzy, w najlepszym gdy dostanie genialną rolę, albo usłyszy szept Ducha Świętego. To bez znaczenia. Nie powinien mówić, że nie jest aktorem. Bo jest nim nawet wtedy gdy nie gra! Może zwłaszcza wtedy.
Pan zawsze chciał grać?
Ja całe życie nic innego nie robiłem tylko żegnałem się z aktorstwem! Jak miałem 40, potem 50 lat, mówiłem, że przestanę być aktorem. A potem się okazywało, że tylko to umiem i muszę ten zawód uprawiać, bo nie mam z czego żyć. Ale wciąż mnie bawi.
Co pana w nim bawi?
Moment powstawania roli, spektaklu, filmu, ludzie z którymi pracuję. Wie pani, że nawet i durnota? Np. granie w serialu. Ależ to przeżycie! Najpierw odkrywasz, że nie możesz się nauczyć roli – w żadnym serialu. Nijak nie mogłem się nauczyć tekstu na pamięć. Myślałem, że to mój defekt, ale spytałem młodych kolegów – mają tak samo. W ogóle nauka tekstu to najbardziej niewdzięczna część tego zawodu. Ale jak np. to jest Fredro, sam tekst wchodzi. Bo to tak, jakby Polska wchodziła ci do łba! Jak to jest Dostojewski, Tołstoj, Marquez, to żeby tekst był najtrudniejszy, czujesz miłość, bo stajesz się mądrzejszym człowiekiem. To sprawia niesamowitą przyjemność – tekst sam cię niesie. Ale jak mam się uczyć roli, w której pytam:”Słodzisz sacharyną czy fruktozą?”, a po tym następuje głębokie przemyślenie, to opadają mi ręce. Bo aktor to jest prosty człowiek, który uprawia ten zawód, by stać się mądrzejszym, piękniejszym, nie by bardziej zdurnieć! A jak spotyka się idiota-aktor z idiotą-tekstem to co może z tego powstać? Bywa jeszcze trzeci idiota – widz, i wszystko razem staje się obelgą. To koniec aktora, mimo że zdobywa popularność, która z prawdziwym uznaniem nie ma nic wspólnego – jest zwykłą biegunką. Na naszych oczach kończą się świetni aktorzy, choć stają się zamożnymi ludźmi.
To czemu pan, gardząc serialami, pojawił się w paru? Pamiętam jeden wybitnie durny – „Zostać miss”.
Powiem więcej – lubiłem grać w tym serialu! Przede wszystkim wiedziałem, że pojedziemy kręcić nad Zalew – tam są dobre ryby – a ja lubię łowić. Były też bardzo ładne dziewczyny. Mówiły mi: „Dzień dobry panu”, a potem: „Do widzenia”! A co robiłem z debilnym tekstem? Otóż byłem przygotowany jak nigdy dotąd – znałem na pamięć nie tylko swoje kwestie, ale i kolegów. Nawet miałem w głowie to, gdzie powinna stać kamera! Wie pani po co? Żeby mnie tam nie było podczas pracy. I wysyłałem na plan aktora Jana Nowickiego, który nawet nie wiedział co gada – recytował bezmyślnie. A mnie tam wcale nie było! I tym sposobem udało mi się i zagrać, i nie zwariować.
Mówiliśmy o przemijaniu, niespełnieniu, a w ogóle nie mówiliśmy o szczęściu! A powinniśmy, bo pan jest przecież szczęśliwym człowiekiem.
Jedno drugiego wcale nie wyklucza. W pełni szczęśliwy może być tylko idiota. Można być szczęśliwym i kochać, także z przeczuciem końca w tle. Ja zresztą nigdy nie akceptowałem wizerunku śmierci jako kostuchy z kosą – liczę, że okaże się urodziwą kobietą. Jestem szczęśliwym starcem – co prawda braliśmy z Małgosią ślub w maju, a niektórzy mówią, że maj to niedobry miesiąc na ślub, ale mam to w nosie. Małgosia ma w sobie tyle nadziei, wciąż jest jak mała dziewczynka, musi nam się udać. Zresztą, jak w tym popieprzonym, a jednak pięknym świecie, nie być szczęśliwym skoro są pory roku, jej usta, cielęta z migdałowymi oczami, psy, koty, piwo i zupa szczawiowa.
Rozmawiała: Justyna Kobus
Przeczytaj także wywiady Justyny Kobus: Jerzy Skolimowski: wolny człowiek,
Xawery Żuławski: trzeba mieć cos stałego, David Lynch: wolę kino europejskie.
Justyna Kobus – dziennikarka, krytyk filmowy, 3 lata szef kultury we "Wprost", 2 lata krytyk filmowy "Dziennika", od 2007 roku szef kultury w "Sukcesie". Członek FIPRESCI i Koła Piśmiennictwa przy Stowarzyszeniu Filmowców Polskich. |