Byłam na Syberii! W tym roku wakacje spędziłam nad Bajkałem. Siedem tysięcy kilometrów od domu, gdzieś na końcu świata, w krainie skutej lodem, gdzie częściej niż człowieka można spotkać niedźwiedzia. Zwariowałam? Na początku też mi się tak wydawało.
Nie zdecydowałabym się na ten wyjazd. Wyczekane dwa tygodnie urlopu ja, "kobieta luksusowa", mam spędzić pod namiotem i z plecakiem. Nigdy w życiu. Nie ma co ukrywać, bałam się. Odległości, niedźwiedzi, komarów, żmij. To, że pojechałam, zawdzięczam uporowi męża. Michał marzył o tej podróży. Najpierw pojawił się pomysł pojechania na dziko. Ale nie zdecydowaliśmy się. Bez pomocy przewodnika nie wiedzielibyśmy, gdzie jechać. W górach nad Bajkałem nie ma dróg, nie wiadomo też, o której odpływa prom albo odjeżdża pociąg. W Rosji niewiele rzeczy działa zgodnie z rozkładem. My mieliśmy wszystko zorganizowane. Nasi opiekunowie, młodzi Rosjanie, przygotowali pobyt nad Bajkałem profesjonalnie. Ruszyliśmy na początku sierpnia. To najlepszy miesiąc na wyprawę w tamte rejony. Zima na Syberii trwa prawie cały rok. Przymrozki zaczynają się we wrześniu, lód na Bajkale pojawia się w październiku, a ustępuje w czerwcu. Podczas wędrówki nie spotkaliśmy jednak wielu turystów. Jedna Niemka podróżująca samotnie, czterech Holendrów i nasza jedenastka. Trzy dziewczyny i ośmiu chłopaków.
Drewniane domki, betonowe blokowiska
W Moskwie okazało się, że dokumenty, które uważaliśmy za ważne vouchery, wcale nimi nie są. Na szczęście w bratnim kraju nie ma rzeczy niemożliwych. Po uiszczeniu stosownej opłaty, kary w wysokości tysiąca rubli (ok. 15 dolarów), przekroczyliśmy granicę. Nielegalnie. Tak rozpczęła się przygoda mojego życia.
Przed nami do pokonania sześć tysięcy kilometrów. To odległość z Moskwy do Irkucka, stolicy Wschodniej Syberii, naszej bazy wypadowej. Lądujemy tam po sześciu godzinach lotu. Podróż pociągiem trwałaby cztery dni. Irkuck przywitał nas deszczem. Dla Polaków to nieprzypadkowe miejsce. Wielu naszych rodaków tu, na zesłaniu, rozpoczynało życie od nowa. Do dziś można usłyszeć swojsko brzmiące nazwiska. Miasto jest wyjątkowo piękne. Przynajmniej w połowie, bo obok drewnianych, bogato zdobio-
nych stuletnich domków z dużymi okiennicami nagle wyrastają betonowe blokowiska. Kontrast razi. Czas jakby się tu zatrzymał. Idziemy ulicami Marksa, Dzierżyńskiego, a na głównym placu... towarzysz Lenin. Może była jakaś pierestrojka, ale "nie burzy się pomników bohaterów narodowych" - tłumaczy przewodniczka. Najpiękniejszy budynek w mieście to dworzec kolejowy. Przypomina moskiewskie stacje metra: marmur i kryształowe żyrandole. Dworcowa restauracja, urządzona w czerwieni i bieli, świeci pustkami. W karcie wybór dań jak w najlepszych lokalach Zachodu. Tylko na wszystko trzeba czekać jakieś dwie, trzy godziny. Kiedy na stole pojawia się w końcu zastawa, nie możemy oderwać oczu. Krzywe talerze i aluminiowe sztućce rażą w królewskim wnętrzu. Rosja pełna jest takich kontrastów. Monumentalna i piękna z jednej strony, z drugiej biedna, zaniedbana i brudna.