Zrozumiałaś rosyjską duszę? Co się na nią składa? Gitara, samowar, nocne rozmowy? Coś, czego w Polsce już nie ma.
Myślę, że przemawia ona poprzez umiejętność dostrzeżenia drugiego człowieka, czułość w kontaktach z ludźmi, niezwykłą fantazję i spontaniczność. To mnie pociąga. W Polsce te cechy są tłamszone przez nasze kompleksy. Rosjanie mają ich mniej i potrafią odważniej myśleć. Ostatnio miałam okazję zetknąć się z dwiema skrajnymi postawami – rosyjską serdecznością i poprawną amerykańską uprzejmością, miałam bowiem też sporo kontaktów z ludźmi ze Stanów Zjednoczonych i tam również jeździłam. I sto razy lepiej czuję się na Wschodzie, niż na Zachodzie.
Wschodniej mentalności doświadczyłaś już wcześniej. Kilka lat temu zagrałaś w „Córce kapitana” Proszkina, a później w białoruskim „Momencie prawdy”. Mogłabyś zamieszkać w Moskwie?
Jeżeli w ogóle miałabym się gdzieś przenosić, czy pomieszkać, to właśnie tam. Ale nic z tego, jestem zbyt mocno związana z Polską. Moskwa jest specyficzna. Może przerażać poprzez kontrasty i swój ogrom. Żeby się gdzieś dostać, stoi się w kilkugodzinnych korkach. Z jednej strony są superekskluzywne sklepy, o których nam się nie śniło, a z drugiej potworna bieda, kloszardzi na ulicach. I strach, bo ludzie do siebie strzelają. Ale kiedy pozna się odpowiednie osoby, które znają Moskwę i potrafią ją pokazać od ciekawej strony, okazuje się, że to wyjątkowe miasto.
A jak przyjęłaś film „Inland Empire” Davida Lyncha, w którym grasz jedną z ról?
Trudno jest o nim opowiadać. Jest fascynujący poprzez nieskończoną możliwość interpretacji. Jeżeli ktoś lubi gry formalne, klimat Lyncha i nie oczekuje od filmu linearnej opowieści, „Inland Empire” może mu się spodobać. To rzecz dla koneserów, niełatwa w odbiorze. Ja oglądam ten film z dystansu. Ciekawi mnie, co z tego, co wyobrażaliśmy sobie podczas pracy, przeniosło się na ekran. Bo dla nas to też była zagadka. Gra polegała na improwizacji, intuicyjnym wyczuwaniu świata, który siedział w głowie Lyncha i który on nam usiłował przekazać. Trochę po omacku, a trochę przez niego prowadzeni, próbowaliśmy się w tym odnaleźć i coś od siebie zaproponować. Tak ciekawa praca nigdy dotąd mi się nie zdarzyła i nie sądzę, by mogła się powtórzyć.
Chyba, że u Lyncha…
Chyba, że u niego. Ale wówczas będę już bardziej przygotowana, więc też będzie inaczej. To było niezwykłe doświadczenie, wymagające dużej odwagi.
Przy okazji kręcenia tego filmu jeździłaś do Hollywood. Rozumiem, że niezbyt Ci się tam podobało.
Nie czułabym się dobrze w Los Angeles. Oczywiście, czasem zastanawiam się, czy nie warto byłoby pojechać do Stanów, postudiować, pochodzić na castingi. W Polsce powstaje niewiele interesujących filmów. Dwa, trzy rocznie i niekoniecznie z rolą dla mnie. A ponieważ mówię w obcych językach, stąd te myśli. Jednak nie mam w sobie wystarczającej determinacji, żeby chodzić tam od drzwi do drzwi z nadzieją, że dostanę małą rolę w filmie klasy B. Szkoda mi czasu, bo mam wiele ciekawych propozycji.
Jakie role odrzucasz?
Takie, które nie stawiają przede mną żadnego nowego zadania. Nie biorę też udziału w projektach realizowanych z myślą o zysku. W tym zawodzie warto walczyć o to, by być artystą. To trudne i mimo najszczerszych chęci nie zawsze się udaje. Ale przyjmowanie ról, które z góry coś takiego wykluczają, uważam za cynizm. Sama ze sobą źle bym się czuła.
Rosyjski watek wciąż się pojawia w Twoim życiu - grałaś przecież Irinę w „Trzech siostrach” w Teatrze Polonia. To dramat o utracie złudzeń. Czy jest coś co Cię łączy z Iriną?
Pewnie tak. Ale siostry są spętane dziwną niemocą. Nie potrafią niczego przedsięwziąć, a ja liczę po cichu na to, że ze mną jest inaczej. Irina musiała się brutalnie rozstać z marzeniami. Gdy ją poznajemy jest pełna nadziei i pozytywnej energii, tryska dziewczęcą naiwnością. Po kilku latach życie weryfikuje jej ideały. Nic nie jest takie, jak sobie wyobrażała. W miarę upływu czasu jest coraz bardziej świadoma tego, co się dzieje. W końcu zabija w sobie te myśli i próbuje wmówić, że będzie dobrze. Jestem fanką Czechowa, choć praca nad nim jest niewygodna, bo on z jednej strony obnaża ludzkie wady, a z drugiej na wszystkich patrzy z miłością i zrozumieniem.
Marzenia Iriny się nie spełniają. A Twoje? Mówiłaś kiedyś o tym, co dla Ciebie jest najważniejsze: doświadczyć dużo miłości, zachować ciekawość życia, realizować się zawodowo i nie za bardzo wydorośleć. Wszystko się udaje?
W jakimś stopniu tak. Wierzę, że zachowałam wrażliwość, spontaniczność i potrafię cieszyć się małymi rzeczami, a to właśnie rozumiem pod pojęciem „nie za bardzo wydorośleć”. Aczkolwiek pracować zaczęłam bardzo wcześnie.