Już jako dziewięciolatka występowałaś w „Dyskotece pana Jacka”.
Zawsze miałam swoje pieniądze. Potem kiedy moi koledzy szukali pierwszej pracy, mnie to nie dotyczyło, bo od lat gdzieś pracowałam. Ale kiedy dostałam etat w Teatrze Narodowym, poczułam się poważniej. W życiu codziennym najgorsze jest dla mnie pamiętanie o rachunkach i podatkach. Zupełnie nie mam do tego głowy. Są ludzie, którzy potrafią wszystko opłacać w terminie, ja nie potrafię.
Za to umiesz wymienić korki w domu, a nawet zmienić koło w samochodzie. Jak mężczyźni przyjmują Twoją niezależność?
Fakt, że się sama utrzymuję, akceptują chętnie. Czuję się niezależna, ale bez przesady. Wolę, żeby te korki czy opony wymieniał jednak mężczyzna. Na pewno zrobi to lepiej. Nie mam zaborczych zapędów. Przeciwnie, chciałabym mieć przy sobie silnego faceta, który będzie dla mnie oparciem.
Gdzie można takiego znaleźć?
(śmiech) W ogóle trudno jest znaleźć na dłużej, na stałe osobę, z którą jest nam dobrze. To się zdarza rzadko i tylko nielicznym. Większość żyje w jakichś związkach, ale z reguły nie są to te wymarzone.
Tobie się udało...
(śmiech) Boję się odpowiadać na takie pytania, bo ludzie często opowiadają o tym jacy są szczęśliwi, jak im się udało, jak cudowną spotkali osobę, z która zostaną na zawsze, a za miesiąc się okazuje, że nic z tego nie wyszło. Wierzę, że są możliwe związki, które przetrwają próbę czasu, że można znaleźć człowieka, z którym się spędzi życie i który sprawdzi się na dłuższą metę, a nie tylko na dwa lata zauroczenia.
Twoja bohaterka, Ola z „Kochanków z Marony”, poddaje się miłości nawet za cenę śmierci, bo to dla niej jedyna szansa, żeby coś poczuć. Też uważasz, że emocje są najważniejsze?
Tak. Miłość i przyjaźń, która jest odmianą miłości, są najważniejsze. Dlatego warto żyć. Inaczej ciężko byłoby znaleźć sens. Lubię swój zawód, ale bez miłości nie potrafiłabym go uprawiać. Bo polega on na pochyleniu się nad drugim człowiekiem, na próbie zrozumienia go. Bez miłości nie da się tego osiągnąć.
Interesujesz się tym, co się dzieje wokół nas, polityką?
Tak, nawet ostatnio głosowałam.
Co Cię najbardziej razi w naszym życiu publicznym?
Długo by wymieniać. Nie mogę zrozumieć tego, co się dzieje. To po prostu obrzydliwe. Kiedy słucham debat politycznych, jest mi przykro, że tacy ludzie rządzą moim krajem.
Przy okazji licznych rozmów o przedstawieniu „Tartuffe”, w którym grasz w Teatrze Narodowym, podkreślałaś, że ludzie doszukują się aluzji politycznych w miejscach, które zdziwiłyby samego Moliera…
Po raz pierwszy widziałam jak słowa, które padają ze sceny, nabierają innego znaczenia. Wszystko zależy od skandalu, który akurat wybucha w świecie rzeczywistym. Ludziom sprawia przyjemność, że mogą wspólnie odreagować to, co się wokół nich dzieje.
Wydawałoby się, że okres, kiedy w dramatach na siłę szukaliśmy odwołań do rzeczywistości, mamy już za sobą.
Sztuka powinna zabierać głos w kwestiach społecznych. Przygotowując „Tartuffe’a…”, każdemu z nas przechodziło przez myśl, że to tekst aktualny, ale nikt się nie spodziewał, aż takiego odbioru.
Stać Cię na szaleństwo? Podejmujesz ryzykowne kroki?
Zdarza mi się robić dziwne rzeczy. Pociąga to za sobą konsekwencje, nie zawsze przyjemne. Więc zawsze przez chwilę żałuję, ale zaraz potem akceptuję. Z takich dziwnych rzeczy można się dużo o sobie dowiedzieć. No i otwiera się szansę na doznania, których normalnie by się nie doświadczyło.
Co takiego ryzykownego zrobiłaś?
Kiedyś skoczyłam z wysokiego mostu do rzeki. Długo nie mogłam się na to zdobyć, bo cierpię na lęk wysokości. Stałam na tym moście, stałam i nie potrafiłam skoczyć, bo się strasznie bałam. A im dłużej człowiek stoi, tym boi się bardziej. I doszło do tego, że ze strachu trzęsły mi się kolana. Ale wiedziałam, że prędzej, czy później będę musiała skoczyć. Akurat przechodziła obok grupa muzyków, Gruzinów – bo to było w Gruzji - w ludowych strojach. Stanęli obok mnie i kibicujących mi znajomych, coś nam zagrali, zaśpiewali. A ja cały czas stoję na tym moście. Wśród nich był pan w wieku 60 -70 lat, który zapytał: „No, dlaczego nie skaczesz?” A ja: „ No, dlaczego nie skaczę - boję się”, a on: „No, co się boisz”. A ja: „Jak pan skoczy, to ja też skoczę”. I on odpiął tylko pas i w tym stroju ludowym skoczył z mostu. Nie miałam wyjścia. Zrobiłam to samo. Dostałam potem takiej adrenaliny, że przez cały dzień chodziłam jak nakręcona. Ale nie wiem, czy skoczyłabym po raz drugi…
Rozmawiała: Aleksandra Szarłat
Przeczytaj także reportaż Aleksandry Szarłat Byłam u szamanki wudu.
Aleksandra Szarłat - Dziennikarka, współautorka dwóch książek. Przez dwa lata szefowa kultury w Tygodniku "Fakt", przez siedem w "Twoim Stylu". Pasjonatka kina, członek FIPRESCI. Specjalistka od trudnych wywiadów. Prócz ww. czasopism publikowała m.in. w "Polityce", "Rzeczpospolitej", "Sukcesie", "Elle" i "Gali". Uwielbia podróże. |