MACIEJ ULEWICZ
Radio Pin
Aktualnie spełniający się codziennie w Radio Pin i w prowadzonej przez siebie ekscentrycznej formacji towarzysko muzyczno rewiowej „Prince of Dreistadt and the girls from Warshau Stadt Palast".
Jestem prowokujący, ekshibicjonistyczny i czasem złośliwy - mówi o sobie Maciej Ulewicz.
W mokotowskim mieszkaniu Macieja Ulewicza stoi Sofa Loren. Antyczna sofa z powyłamywanymi nogami ochrzczona przez słuchaczy radia Pin. Jako superatę dodali listę adresów stolarzy, którzy mogą uzdrowić sponiewierany transportem przez wąskie korytarze i drzwi mebel. - Zwykle przygotowuję się do audycji. Przede wszystkim, gdy zapraszam pisarzy, dramaturgów, aktorów, wokalistów, muzyków, malarzy. Staram się wiedzieć, o czym będę mówił także wtedy, kiedy nie ma żadnego gościa. Ale czasem idę na żywioł – mówi Maciej Ulewicz, dziennikarz radiowy i muzyk, samozwańczy krytyk muzyczny i teatralny. - Mam coś w głowie rozpoczynając program, ale nagle przychodzi niesamowity e-mail i audycja idzie w zupełnie innym kierunku.
Goście jego programu dziwią się, że tam można zagrać całkiem nieradiowy, aż sześciominutowy utwór. Nie przerywa się rozmówcom w pół zdania tylko dlatego, że przekroczona została stwierdzona naukowo trzyminutowa tolerancja słuchacza na obecność słowa na antenie. Ludzie słuchają i nie przełączają kanału, nawet jeśli po wysłuchaniu trzygodzinnej audycji piszą, że nic ich nie obchodzi sofa Ulewicza, wymyślają mu że jest pretensjonalny, egocentryczny, zmanierowany.
Czasem szef wypomni mu zbyt długie, sześcio czy ośmiominutowe gadanie. Ale to nie zmienia audycji, bo słuchacze właśnie taką ją lubią. - Nie wyobrażam sobie innego programu niż na żywo, kiedy człowiek siada w studiu i czasami nawet nie wie, co się wydarzy - mówi Ulewicz. Często tuż przed wejściem wiem tylko, że chcę powiedzieć to czy tamto, ale nie mam jeszcze ukształtowanej myśli. Start i zdania same zaczynają płynąć. Występowałem z zespołem przed wielotysięczną widownią, to bardzo przyjemne. Ale nie wytrzymuje porównania z chwilą, kiedy człowiek siedzi w studiu i rozmawia z osobą, której nie widzi. Zna ją tylko z e-maila albo z głosu w telefonie. To bardzo intymny kontakt. Ale jednocześnie mam świadomość, że słucha nas bardzo wiele osób. I oni, ta cała masa, są moimi przyjaciółmi. Jestem w ich domach codziennie.
Traktują mnie jak bliskiego, z którym rozmawiają, kłócą się, dyskutują lub dowcipkują. A jednocześnie mam możliwość przekazania im swoich poglądów, gustów muzycznych. Powiedzieć co myślę o teatrze, filmie. Słuchaczy Radia Pin łączy wykształcenie, inteligencja i poczucie humoru. Podchwytują zabawy, uczestniczą w prowokacjach. Maciek często mówi o sobie, odkrywa się. Opowiada o jakiś porannych irytacjach, złośliwych sąsiadach. Opowiedział epopeję z sofą. Często prosi o radę. Kiedy dostał od słuchaczy duży kwiat, pytał czy musi kupić dla niego bilet do metra. Wypytali, ile ma lat, ile wzrostu i doradzili, że jeśli mieści się pod bramką, to może jechać bez biletu, ale jeżeli jest wyższy, to trzeba zapłacić za przejazd. - Niektórzy zarzucają mi, że za często powtarzam słowo ja, zajmuję ludzi swoimi problemami. Ale te prywatne impresje sprawiają, że słuchacze robią się odważniejsi, bezpośredni. Dzielą się przeżyciami, doświadczeniami i radami– wyjaśnia Ulewicz.
Bardzo mile wspomina audycję, kiedy zrobili ze słuchaczami ranking niesamowitych potraw, które jako dzieci przyrządzali, gdy byli sami w domu. Wygrała pani, co piła herbatę z sokiem z kapusty i z kiszonej zamiast z cytryną. Bardzo popularną potrawą okazał się twaróg z, jak to słuchacz określił, magą, czyli przyprawą maggi. Był ktoś, kto jadał chleb z octem. - Nie ukrywam, że często wykorzystuję wspomnienia słuchaczy, rzucam jakiś temat np., jak te potrawy z dzieciństwa, albo gry i zabawy, którymi zajmowaliśmy się mając lat kilkanaście, bądź jakieś traumy szkolne. I ludzie się wtedy otwierają. Piszą listy dowcipne, nawet frywolne i omawiamy sobie to wszystko na antenie. Gadamy o zwyczajach psów i kotów, wspominamy zwierzątka, które już odeszły, dlaczego tak je lubiliśmy albo dlaczego tak ich nie znosiliśmy – opowiada Maciek Ulewicz. – Zaczynam zwykle tę wymianę swoją historią, ale to nie ja jestem gwiazdą. Tylko przekazuję innym to, co ludzie piszą w e-mailach. W ten sposób słuchacze dowiadują się czegoś o sobie wzajemnie.
Na antenie Maciek bywa też prowokacyjny, złośliwy i sarkastyczny. Ale słuchaczom to najwyraźniej odpowiada. - Kiedy weszliśmy do strefy Schengen, uznałem, że najwyższa pora podzielić się z resztą Europy naszym największym dobrem narodowym: twórczością Beaty Kozidrak. Kiedyś cytowałem teksty jej piosenek, dosyć grafomańskie moim zdaniem, jak to często się zdarza w Polskiej muzyce rozrywkowej. Tym razem poprosiłem, by słuchacze przetłumaczyli tytuły jej utworów na języki, które znają - relacjonuje Maciej. - I proszę sobie wyobrazić, że dostałem panią Kozidrak po grecku, po szwedzku, po francusku, po hiszpańsku. Po czym z pełną radością, kalecząc wszystkie akcenty, jakie się tylko dało, prezentowałem tytuły w tychże językach, a słuchacze zgadywali, jaka to piosenka. Okazuje się, że znają masę języków i trafiali bez pudła. "Różowa kula" przełożona na hiszpański jest czymś genialnym, czy szwedzkie brzmienie "Siedzę i myślę", coś w rodzaju kugere kug, brzmi fantastycznie!
Maciek Ulewicz zahibernował swój pierwszy zespół IMTM. Teraz jednak stworzył formację Prince of Dreistadt and the girls from Warschau Stadt Palast. Nowy jedenastoosobowy zespół złożony z muzyków, śpiewających aktorów i jego samego. Stylistycznie pomieszanie Fridrichstadt Palace z Frankiem Sinatrą i Beatą Kozidrak, muzyką latynoską i polską muzyką swingową lat pięćdziesiątych. Pierwszy koncert zagrali w zeszłym roku na Warszawskich Spotkaniach Teatralnych. Często puszcza słuchaczom Pinu właśnie swing z lat pięćdziesiątych. Uważa, że dobre piosenki już zostały napisane i nie buntuje się przeciwko erze covera. Choć niektóre nowe wersje słynnych przebojów wołają o pomstę do nieba. Cóż, może staną się pretekstem do następnej zabawy ze słuchaczami.
Przeczytaj także Zakochani w radiu, część druga.
Anna Ławniczak