Radiowcy. Inteligentni, wrażliwi, przewrotni. Najbardziej lubią lubić. Muzykę, ludzi, zdarzenia, wrażenia i wspomnienia. Prawdziwe osobowości w świecie strasznych słów, które teraz musztrują radio: formatowanie, playlista czy badania muzyczne. Marek Niedźwiecki, znowu w Trójce, smakuje piękne utwory i impresje codzienności. Maciej Ulewicz w Pinie dyskutuje o wysokiej kulturze i bawi się zdarzeniami. Dzisiaj o nich...
MAREK NIEDŻWIECKI
Pan Marek z radia
Dla małego Niedźwiedzia radio było oknem na świat z dwutysięcznego Szadka, 36 km kilometrów od Łodzi. Dzięki niemu poznawał teatr i muzykę. Już w Szadku zdecydował, że będzie panem Markiem z radia.
Mówi się, że Marek Niedźwiecki nie lubi wywiadów. Ale przychodzi idealnie punktualny do kawiarenki i zamawia latte (tylko gorące, proszę...). Przez cały tydzień myśli, jaką piosenkę zagra na początku swojej audycji. Pierwszy utwór jest decydujący, chociaż ne ma recepty na dobrą audycję. Czasami coś zaiskrzy nagle. Zagra dobra piosenka, pierwszy mail przyjdzie fajny. I program płynie niczym fala. Nastrój rośnie. - A czasem puszczam utwór, który mi się podobał na płycie, a w radiu nie brzmi. Coś takiego może sprowadzić do parteru. Wtedy jest żmudne przebijanie się przez te trzy godziny – opowiada Niedźwiedź. - Nie mam sztywno ułożonego programu. Przynoszę trzy razy więcej płyt i układam na bieżąco. Wyczuwam, kiedy powinienem zagrać coś ostrzejszego albo coś łagodniejszego. Czasem przychodzę zdołowany i nagle wszystko zaczyna grać. Kiedy indziej cieszę się, że będzie fajna audycja, a tu nic nie brzmi. Żywe radio. Albo przeleci anioł, albo nie.
Gdy początek nie jest najlepszy, Niedźwiedź próbuje ratować sytuację najbardziej oczywistymi przebojami, które zawsze i wszędzie brzmią dobrze. Gra też utwory instrumentalne, bo budują lepszy nastrój. Najlepszym lekarstwem na smętne i mętne klimaty jest dla Marka Niedźwieckiego stres. Kiedy zdarza się coś nieprzewidzianego. Tak jak wtedy, gdy o 11.11 padła poczta, a w audycji były planowane konkursy i rozdawanie płyt zespołu Queen. Bez kontaktu ze słuchaczami wszystko brało w łeb. Niedźwiedź się tak zmobilizował, że program poszedł jak burza. Podobnie, gdy kiedyś wypadły wiadomości i nagle dostał dwie minuty ekstra. Pełna improwizacja. - Powinienem być wściekły, bo coś się wywaliło, a ja przeciwnie. Dostaję wtedy solidnego kopa i zaczynam się bawić. Kiedyś ktoś mnie zapytał, co to jest radio. Odpowiedziałem, że to takie urządzenie, w którym nie wiadomo co się stanie za trzy minuty - mówi Marek Niedźwiecki.
Mimo że czasem jest niezadowolony z siebie, słuchacze pamiętają głównie to, co dobre. Zwłaszcza ci, którzy siedzieli z uchem przy radiu słuchając w latach 80. Listy Przebojów Trójki. - Niedawno taksówkarz powiedział: ostatnio wiozłem pana w 1987 roku. Pamiętał nawet skąd i dokąd. – opowiada Niedźwiedź.- Ludzie, którzy mnie polubili w tamtych latach, ciągle gdzieś są. Bywa że czas się dla nich zatrzymuje. Idę naprzeciwko mężczyzny, widzę że mnie rozpoznaje. -Dzień dobry panie Mareczku. Dlaczego Pana w telewizji teraz nie ma? - mówi. Odpowiadam, że ja w telewizji to nie, raczej w radio. Tak, tak, on na to, Trójeczka, słucham. A mnie już dwa lata w Trójce nie ma. Dla ludzi, którzy mnie kiedyś poznali i polubili, zawsze będę panem Markiem z Trójki. W końcu spędziłem tam 25 lat. Kiedy tam się pojawił, miał lat 28. Dziś wszyscy pukaliby się w głowę, bo taki wiek to radiowa emerytura, teraz zaczyna się jako nastolatek. Wtedy też był już ostatni dzwonek. Nie zastanawiał się więc, mimo że to był stan wojenny.
Przeniósł się z Rozgłośni Łódzkiej do Warszawy. I od razu dostał “W tonacji trójki” za Wojtka Manna, który nie wrócił ze Stanów. Wkrótce pojawiła się Lista. To było wejście do innego świata. Muzyka, z pewnością najważniejsza. Ale też pogoda, dowcip, zabawy słowne, takie łagodne, bezpośrednie rozmawianie ze słuchaczami. Wspólne kody, powiedzonka. W ponurej rzeczywistości sobotnie wieczory były kolorowe i miały lekkość, której brakowało wokół. Słuchacze czuli, że lista jest naprawdę ich. O miejscach decydowały głosy. Nawet jeśli Papa Dance detronizował Dire Straits ze słynnym "Brothers in Arms" i Niedźwiedzia bolało serce. Mnóstwo ówczesnych słuchaczy Trójki wyjechało. Dziś są w Australii, Kanadzie, Stanach, wielu krajach Europy. I ślą maile. -Jestem dla nich synonimem ojczyzny. Komuś może się spodobać jedna audycja, napisze o tym i jest miło. Ale jeżeli ktoś słucha Listy przez trzydzieści lat, to znaczy że jest już jak rodzina. Ilu mam przyjaciół od trzydziestu lat? Niewielu. A dla ludzi, którzy włączają listę, jestem przyjacielem od tylu lat. Dziś mogą słuchać mnie przez internet w dowolnym zakątku świata. To bardzo fajne mieć wiernych słuchaczy, którzy niezmiennie od lat włączają moje audycje, żeby usłyszeć co mam do powiedzenia. Cenią mnie chyba za to, że się nie zmieniłem.
Kiedy Marek Niedźwiecki mówi o muzyce i wykonawcach, to tylko dobrze. Tych, którzy nagrali knota, nie zaprasza do studia. Nie lubi krytykować. Nie jest dziennikarzem walczącym. W radiu chodzi o to, żeby się nastroić pozytywnie. Chadza własnymi muzycznymi ścieżkami, na których jest miejsce i dla Abby i dla Pink Floyd. Ostatnimi czasy dla smooth jazzu - można go posłuchać w markowym internetowym radiu Smooth Jazz Cafe. Kazik nie może darować, że podoba mu się taki pasztet jak „Hello” Lionela Richie. A Niedźwiecki mówi, że ma pojemny gust muzyczny. Jeśli coś mu się podoba, będzie grał.