Powiedziałeś w jednym z wywiadów, że inny cykl twoich obrazów, „Portrety trumienne", powstał przeciwko sztuce jednorazowego użytku i malarstwu naśladującemu fotografię. Czy chciałbyś, żeby ludzie patrząc na nie nauczyli się widzieć coś więcej niż tylko urodę, młodość, odbicie przeciętnego gustu? Myślisz, że jeszcze jesteśmy zdolni do tego, by zadać sobie trud poznania czyjejś tajemnicy?
Jesteśmy zdolni do podrygiwania w takt grzechotek cywilizacji, do karmienia się bezużytecznymi informacjami, które wylatują nam z głowy po kilku minutach. Żyjemy w pędzie i być może jesteśmy zdolni do jeszcze większego pośpiechu. Niedawno trafiłem na stare numery pewnego miesięcznika, w którym była dyskusja o tym, czy sztuka może nieść pocieszenie. I jakoś nie potrafię wyobrazić sobie w naszym zaganianym społeczeństwie sytuacji, w której podczas kryzysu ktoś traci pracę, idzie do galerii – i znajduje tam pocieszenie.
Odpowiedzią na ten cywilizacyjny pęd jest upraszczanie komunikatów. Na przykład w gazetach ukazują się krótsze teksty, ponieważ w redakcjach twierdzi się, iż długich nikt już nie przeczyta. Jeszcze niedawno reportaż mógł mieć kilka bitych stron, a teraz otrzymujemy do przeczytania konspekt reportażu. Ta łatwość znalazła też odbicie w plastyce, jako potrzeba prostego zrozumiałego komunikatu.
I ta niepogłębiona plastyka jest jak papierek od cukierka – sztuką jednorazowego użytku.
Nie odpowiada mi to. Bo sztuka może być przeżyciem metafizycznym. Czyż to nie wspaniałe, że tak kruche materiały jak farba, płótno, werniks mogą niezależnie od nas rozpocząć swoje długie, czasem bardzo – bardzo długie życie? I boję się, że możemy tego nie zauważyć w naszym pośpiechu.
Kilka lat temu w National Gallery w Londynie obserwowałem japońskie wycieczki, takie spod znaku „siedem europejskich stolic w siedem dni”. Japończycy oglądali tylko to, co mieli w programie. Karnie i grupowo strzelali z aparatów fotograficznych w kierunku „Słoneczników” van Gogha, lecz żaden z nich nie przystanął obok przepięknego „Czerwonego krzesła”. Ten obraz był po prostu dla nich niewidzialny. To mi właśnie nie odpowiada, dlatego nie maluję fotograficznych obrazów i coraz rzadziej przejmuję się telewizyjnymi newsami. Amos Oz, izraelski pisarz, z którym rozmawiałem w 2005 roku, ma na to świetną receptę, zamiast żyć w pośpiechu lub biernie oglądać telewizyjną sieczkę, może warto zrobić coś kreatywnego, może przeczytać książkę, albo pójść do galerii.
Dlatego lubię filmy Terrence’a Malicka za ich filozoficzną nieśpieszność. Za to nagłe wyhamowanie akcji, jakie się u niego zdarza. W „Cienkiej czerwonej linii” amerykańscy żołnierze, którzy szturmują wzgórze, padają w trawę; jeden z nich zauważa, że oprócz ich wojskowego celu, który w filmie może sprawiać wrażenie najważniejszego na świecie, istnieją też inne cele i inne wymiary życia – choćby droga owada w trawie. Tak to wygląda.
Jesteś grafikiem w tygodniku „Polityka". To zupełnie inny rodzaj uprawiania sztuki niż malarstwo, kiedy stajesz z pędzlem i farb ami przed pustym płótnem. Jak artysta malarz odnajduje się w pracy na zlecenie, w realizowaniu cudzych koncepcji?
Pracuję w swoim zawodzie, czy nie jest to szczęście? Wielu moich kolegów ze studiów nie robi nic, nawet nie maluje do szuflady. Ja potrafię rozłożyć siły. Lubię dobrze zrobione gazety i książki – wbrew pozorom to wielka sztuka.
Rozmawiał: Sławomir Zygmunt
Przeczytaj także Marek Sobczak: Mój Egipt i Tymoteusz Muśko: Nikifor Północy.
Zobacz malarstwo Marka Sobczaka w Galerii.
Artysta malarz, grafik i poeta. Absolwent Państwowej Wyższej Szkoły Sztuk Plastycznych w Poznaniu. Współtwórca intermedialnej grupy SDS. Cykle malarskie: Rosjanie, Wieża Babel, Portrety trumienne, Egipt. Brał udział w 150 wystawach indywidualnych, grupowych i zbiorowych.