Kwiecień, choć to początek odrodzenia w naturze, zrobił nam się miesiącem pamięci narodowej. W tym roku jest jednak półsłoneczny. Nie będzie mszy żałobnych w rocznicę śmierci Jana Pawła II, bo jego promienna gwiazda jest już w niebie. I można sobie tylko życzyć, by był przy nas stale. By jego słowa i przesłanie łagodziły ludzkie serca.
Uwielbiam strumienie. Zwłaszcza te wijące się między polami zawilców, które wyglądają jak mleczna droga, gdyby spadła na ziemię. Dla mnie to kwintesencja harmonii i energii. Potrzebuję takich widoków, żeby potem móc przeczytać na przykład wywiad z reporterem Wojciechem Tochmanem, którego nosi po całym świecie, a zwłaszcza tam, gdzie ludzie ludziom gotują piekło na ziemi.
Przychodzi każdej zimy taki moment, że wszyscy nagle zaczynają mieć dość szarych dni, ciepłych kurtek, które nosili od grudnia, czapek i wszystkich innych akcesoriów potrzebnych, gdy mrozi. Każdy dzień z temperaturą w okolicy zera, albo nie daj Boże trochę poniżej, odbieramy jako niczym nieusprawiedliwioną złośliwość losu.
Luty zrobił nam się czerwonym miesiącem. Jest cały w serduszka, bo walentynki widać na długo przed czternastym. I jeszcze długo po, kiedy trwa wyprzedaż serc zignorowanych przez tych, co się nie dają wkręcić Świętemu Walentemu oraz smętne oczekiwanie walentynek, których nikt nie chciał albo nie miał komu ofiarować.
Maska prowokuje do blagi. Kusi, by wejść w inną skórę. Wedrzeć się pod jej osłoną tam, gdzie dotąd nie mieliśmy wstępu. Wreszcie zrobić coś, na co sobie nie pozwalamy. Popełnić coś nieprzyzwoitego, coś skraść, kogoś zaatakować i nie ponieść żadnej kary. W każdym z nas są takie impulsy i mądre zwyczaje pozwalały, żeby istniał czas, gdy można sobie na nie pozwolić.